Google Website Translator Gadget

piątek, 31 grudnia 2010

Christmas party 2010

Od lewej: Alicja, jedna z uczennic i Hanna (nauczycielka - Amerykanka z Austrii)
No cóż... Urządziliśmy sobie małą uroczysta kolację w Boże Narodzenie. Ponieważ w Turcji, jak oczywiście w innych krajach muzułmańskich nie obchodzi się oczywiście tych świąt (ale oczywiście choinki w sklepach i akcesoria świąteczne są ogólnie dostępne) nie było uroczystej oprawy, ozdób itp. Nawet potrawy były zwyczajne no ale jak mówili starożytni: z braku laku.... ;) Urządziliśmy też sobie obdarowywanie prezentami, zawsze jakaś namiastka prawdziwych świąt. Byli wszyscy nauczyciele z English Life a także osoby zaprzyjaźnione (uczniowie można powiedzieć). Muzyka była tradycyjna .... turecka. Wszyscy Turcy ją znają i klaszczą oraz śpiewają razem z orkiestrą. Jedzenia w sumie było mało, alkoholu też w sumie: pół butelki wina na osobę w przeliczeniu na piwo i rakı. Właściwie to były przystawki i jedno danie główne. Ale w sumie wszyscy dobrze się bawiliśmy. Zamieszczam zdjęcia z tej imprezy. Można je także oglądać na Facebooku (wiadomość przede wszystkim dla tych, którzy posiadają konto).
Od lewej: Carol (nauczycielka - Szkotka), Chinka (w sumie nie pamiętam dokładnie skąd się tu wzięła, chyba jakaś znajoma tych dwóch gości po prawej)

Od lewej: Dwaj przyjaciele szkoły; Zeynep - manager/nauczyciel w English Life; Emine (uczennica można by rzec)

Od lewej: znowu Emine, Abdullah (już o nim pisałem) i Can - mąż Nadii - jednej z naszych nauczycielek

Ja oczywiście, Olcay ( z którym czasem chodzę na piwko) z żoną

Ja i Lukas


Emine, Abdullah i ja

Emine i Abdullah









Większość osób już opisałem; ta ruda dziewoja to Nadia - jedna z nauczycielek





wtorek, 21 grudnia 2010

Pogoda

Muszę podzielić z wami nowinkami o pogodzie gdyż zdarzyła się rzecz niezwykła w Denizli. Otóż w sobotę 11 grudnia spadł pierwszy śnieg od... 7 lat. Oczywiście temperatura była odpowiednio niska. Było chyba Z -4 czy -5  wtedy. Oczywiście nie miałem zimowej odzieży takiej jak kurtka, buty, czapka, szalik, rękawiczki. Turcy wpadli w panikę: grube kurtki, szaliki, wielkie rękawice i oczywiście było zdecydowanie mniej ludzi na ulicach. Śmieliśmy się że śnieg oznacza dla Turków: Siedź w domu! Żadnych piaskarek, opon zimowych itp. nie ma w tej części Turcji. Oczywiście były spóźnienia wśród uczniów i absencje. W English Life na dodatek zepsuła się dmuchawa z ciepłym powietrzem, więc ludzie siedzieli przy kaloryferach, niemalże siadając na nich. Oczywiście drzwi były zamknięte i otwierało je się tylko na dźwięk pukania. Na nieszczęście u mnie w domu nie działały jeszcze kaloryfery, a tureckie okna nie są uszczelniane więc było naprawdę zimno nie tylko na zewnątrz ale także wewnątrz mieszkania. Jednakże od następnego dnia temperatura zaczęła wzrastać i zaczęło padać całymi dniami zatem cały śnieg stopniał 2 dni później a temperatura zaczęła gwałtownie wzrastać. W tych dniach nie zazdrościłem Polakom, którzy borykali się z -20 st. mrozu. Od piątku czy soboty zaczęło nawet grzać słońce, a dzisiaj nawet było z 15 stopni w dzień. Oczywiście Turkom zimno, siedzą w grubych swetrach lub kurtkach na zajęciach i karzą sobie włączać dmuchawę w salach. Mnie tam ciepło jest. Pocieszam się myślą, że w Polsce jest znacznie zimniej. Poniżej zamieszczam zdjęcia i krótkie filmiki gdzie widać wciąż zaśnieżone szczyty gór.
Tak wyglądała niedziela po padaniu śniegu przez całą sobotę

Wtorek po intensywnych deszczach
Ten sam dzień, inne ujęcie


Piątek i szczyty gór niedaleko mojego mieszkania

Inne szczyty, ten sam dzień




Dzisiejszy dzień: niebieskie niebo i cirrusy (chmury pierzaste dla mniej wtajemniczonych lub białe obłoczki dla jeszcze mniej wtajemniczonych
To też zdjęcie z dzisiaj, tylko z Elvisem na balkonie

niedziela, 19 grudnia 2010

Trochę nowości

Nie pisałem dość dawno bo mieliśmy mały problem z internetem. Po prostu mieliśmy za wolne łącze na 5 osób. Zatem jak któryś z użytkowników nadużywał transferu, wtedy inni nic nie mogli robić. Wyszło na to że to ja jestem temu winny, gdyż najwięcej obciążałem łącze. Dlatego kupione zostanie, albo już zostało, szybsze łącze. W ogóle muszę wyznać że Turcja to kraj monopolistów. Większe działy gospodarki skupione są w rękach kilku firm lub nawet osób. Nie ma zatem większej konkurencji. Gaz, internet, prąd, służby medyczne, wodociągi, telefonia stacjonarna są obsługiwane przez jedną firmę zatem nie ma miejsca na prywatne inne korporacje. Oczywiście monopoliści narzucają ceny a jakość usług nie zawsze jest zadowalająca. Aydem (prąd) - większa burza = brak prądu, rachunki wysokie; gaz - rachunki wysokie a czeka się z miesiąc albo i dłużej by panowie łaskawie przyszli i podłączyli albo by przyszli w ogóle jak coś potrzeba; TTNet (Internet jak można się łatwo domyślić, ale także telefonia i chyba też w telewizji maczają palce) - rachunki wysokie :), wolne łącza i niezbyt atrakcyjne pakiety; PTT - poczta + telegram + telefonia (wiadomo o co chodzi) - małe klitki, pełno ludzi no i nie dostałem się do środka więc nie wiem jak się sprawuje ta instytucja ale ceny są w porządku z tego co przeglądałem w internecie. Oczywiście są też oligarchowie tutejsi tacy jak Koç, Sabancı którzy kontrolują gospodarkę (energia, transport, edukacja, petrochemia, AGD, RTV itp.) Nawet potentaci w przemyśle spożywczym, ale naprawdę jest przekrój od nabiału, przez słodycze, makarony, kończąc na musztardach. Wielka trójka to 
       






Ten najwyżej to zdecydowanie lider, ten niżej po lewej znacznie gorzej sobie radzi, a ten trzeci to raczej produkty z niższej półki. Są też produkty produkowane przez sieci handlowe jak u nas produkty Carrefoura, TiPa albo Eco. Tutaj są produkty sieci MIGROS ale nie inaczej niż w Polsce, często nie ustępują jakością (a czasem i ceną a niektóre produkty są nawet droższe) tym markowym. Chleb też w sumie jest jeden a nie jak w Polandzie: baltonowski, regionalny, czy jakiś tam jeszcze inny. Są oczywiście inne rodzaje: ciemny, z ziarnami czy jakieś tam jeszcze inne dla smakoszy (chleba? - trochę dziwnie to brzmi) podobnie jak u nas Schulstad czy coś w tym rodzaju ale zapakowane w workach i umieszczone na innych stoiskach.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Garść informacji

Nie pisałem ostatnio z dwóch powodów. Po pierwsze nic ciekawego tak na prawdę się nie dział, a po drugie nie miałem internetu przez parę dni i musiałem używać tego w pracy, a przecież nie przesiadywałem tam całym dniami. Niestety robi się coraz chłodniej w mieście ale i tak koło 13 stopni na plusie, w porównaniu z Polską to jesienna pogoda. Mamy już w sumie trójkę nowych nauczycieli. Same kobiety, mała dyskryminacja co nie ? Jestem ja i jeszcze Amerykanin Lukas ale on tylko na pół etatu robi. Jednak straszne rzeczy one robią z tego co słyszałem gdyż nie miałem okazji zobaczyć jak prowadzą zajęcia bo mam przecież swoje w tym samym czasie. Albo mówią niewyraźnie swoim akcentem (jedna Szkotka, druga Austriaczka która siedziała przez wiele lat w Ameryce no i Rosjanka). Albo nie wiedzą co mają robić albo robią np 19 stron nowej pracy podczas gdy max 9-10 jest dopuszczalne, uczą się pytań na pamięć zamiast normalnie je przeczytać z książki. Mieliśmy różne głosy niezadowolenia od uczniów. Ja natomiast zbieram pochwały z tego co powiedział mi szefo, który wpadł tak na chwile pokazać szkołę paru gostkom z Izmiru. Tak to bywa jak się ma normalny trening a nie po prostu bierze się ludzi z ulicy i każe się im uczyć tylko dlatego że mówią po angielsku. Próbowaliśmy z Alicją wytłumaczyć im wszystko, pisaliśmy co mają robić i jak ale bez praktyki "na sucho" wg mnie nie można odnieść sukcesu. Np uczniowie prosili mnie żebym to ja przeprowadził egzamin (i tak tylko 2 osoby zdały z których jedna ledwo.) Nie wiem co teraz - być może jeszcze raz powtórka stage'a. Trzeba pogadać z Abdullahem. Aha.... Był także mecz gdzie grali między innymi uczniowie, Abdullah i parę innych osób. Drużyna Abdullaha przegrała...

środa, 17 listopada 2010

Początek świąt

Dzisiaj pierwszy dzień świąt. Na ulicach ani żywego ducha, tylko owcze odchody (yak!) Najgorsze jest jednak to że wszystkie sklepy, zakłady, restauracje (dosłownie wszystko) było pozamykane. Nie mogłem więc kupić niczego do jedzenia. Wszyscy albo wyjechali z Denizli albo siedzieli w meczecie odświętnie ubrani. Nie tak jak w krajach chrześcijańskich czasem bywa, że przykładowy pan Zdzisiu przyjdzie do kościoła po paru głębszych a większość w ogóle oleje sprawę i bądź chleje wodę bądź idzie się zabawić. Po drodze z kościoła pana Zdzisia zaczyna znowu suszyć więc wstąpi do Żabki albo innego sklepu, który jest otwarty (właściciel przecież może otworzyć jak ma takie widzimisię) by kupić coś orzeźwiającego. Jednak czy głęboko czy prawie w ogóle nie wierzący muzułmanin przestrzega tradycji i zachowuje "przepisy" dotyczące obchodzenia świąt. Na szczęście po południu otworzyli centrum handlowe więc mogłem zakupić trochę żywności lecz nigdzie nie było chleba więc mam problem. Może za późno poszedłem albo przez święta w ogóle nie będzie. Jeszcze mi został prawie cały ale mam nadzieje że jak wcześniej pójdę to może dostanę. Jak nie to trzeba będzie przymusowo pościć.  Tak w ogóle to wszędzie można było spotkać albo wiszące skóry, albo grillowane mięcho bądź flaki w workach w śmietnikach. Niemalże wdepnąłem w jednego takiego flaka będąc na spacerze z Elvisem wieczorem. Poniżej zdjęcie pana z samochodem pełnym pozostałości po owcy i innych ciekawych jej części.

wtorek, 16 listopada 2010

15.11 - Turecki specjał - pide

Tego dnia miałem udać się po zaległą zapłatę (10 dni obsuwy). Okazało się, że pieniądze są wypłacane jak zapłacą studenci a to często się przeciąga w nieskończoność (no cóż, taki kraj). Oczywiście uczniowie spóźnili się z pół godziny a i tak nie dostałem całej sumy (brakuje stówy). Reszta po świętach. Mam na myśli tutejsze które zaczęły się dzisiaj i trwają 4 dni chyba ale i tak od weekendu jest laba. Najpierw rytualnie szlachtuje się owcę a potem grilluje się różne podroby albo sprzedaje tym których nie stać na swoją własną owcę. Widziałem jak jedna jest ciągnięta za szyję wokół której zawiązany był powróz. No ale po dostaniu kasy poszedlem do zaprzyjaźnionej knajpki zamówić sobie żarełko. Jednym z (kolejnych) najbardziej charakterystycznych tureckich dań jest pide - turecka wersja pizzy. Często krojona jest w paseczki lub małe kawałki by łatwiej było jeść. Na wierzch, wg uznania, można położyć wszelkiego rodzaju mięso, przyrządzone na jaki się chce sposób, do tego można także dodać rożnego rodzaju warzywa, zapiec ser, dodać rybę lub inne owoce morza. Krótko mówiąc- wiele wariacji bez powtórzeń.:) Do tego sałatka, której podstawa jest natka pietruszki, sałatka słodko-kwaśna, sól, napój wedle uznania, widelczyk, wykałaczka, serwetka i oczywiście ściereczka nawilżająca. Oczywiście restauracje dają też swoje broszurki z menu - nasi restauratorzy też powinni tak robić. Oczywiście popijałem sobie kawę turecką z cudnej filiżaneczki oczekując na zamówienie.
Pide w całej okazałości

sałatka - to białę to rzepa + ostre(!)papryczki, natka i cytrynka




Zdjęcia przedstawiają cały pakiet na wynos.

niedziela, 14 listopada 2010

Słów kilka o jedzeniu.

Ekmek - czyli chleb po turecku

Jest mnóstwo książek o kuchni tureckiej, która jest o wiele bardziej urozmaicona i bogata w przeróżne smaki niż chociażby nasza polska. Nie będę zatem pisał poematów ani opisywał wszystkich potraw gdyż każdy przecież może poszperać w internecie lub odwiedzić księgarnię. Napiszę po prostu parę ciekawostek z życia wziętych. Po pierwsze tutejszy chleb nie bardzo można nazwać chlebem. Przypomina on raczej wyglądem i smakiem nasza bułkę parówkową. Waży on 300 gr czyli około polowe mniej niż polski chleb no i przeciętny Polak (czyli ja chociażby) by się najeść porządnie musi zjeść z połowę tego chleba. Turcy rzadko używają masła (weź tu człowieku rozsmaruj cokolwiek na tym chlebopodobnym produkcie), lecz urywają kawałek i maczają w czym popadnie. Typowe produkty na śniadanie to ser (biały, a la nasz ser górski, lub żółty) posypany zieleniną (najczęściej natka pietruszki, która to jest dodawana prawie do wszystkich potraw), oliwki w oliwie z oliwek z pieprzem (wszelkiego rodzaju), jogurt, czasem krem czekoladowy, jajecznica ale przyrządzana zdecydowanie inaczej niż polska. No i oczywiście podstawą są drożdżówki (najczęściej z serem ale też popularne są z oliwkami) i obwarzanki obsypane sezamem. W sumie zabawna sytuacja wynikła kiedy kupowałem te ostatnie. Podczas mojego pobytu w Izmirze sprzedawane one był na ulicy i rozłożone na charakterystycznych wózkach w całym mieście. Sprzedawcy uliczni zachwalali swoje produkty wołając "Taze gevrek!" (świeży gevrek). Idąc zatem do sklepu mówię: "Poproszę dwa gevreki." (iki gevrek istiyorum)! Ekspedientka popatrzyła na mnie jakoś dziwnie, najwidoczniej nie zrozumiawszy o co się rozchodzi. Ale wskazałem palcem na żądany produkt i wszystko było w porządku. Dopiero po przyjściu do domu okazało się, że tylko w Izmirze obwarzanki te nazywają się gevrek ( naleciałości albańskie czy bułgarskie) natomiast prawie w całej Turcji nazywają się simit. Na przyszłość będę pamiętał. Najlepiej smakują świeże oczywiście z miodem jak widać na zdjęciu które zrobiłem zajadając się nimi. Turcy oczywiście do wszystkiego piją ayran - swoisty napój z jogurtu, wody i soli. Często też w lokalach jest swoista maszyna (jak np do lodów włoskich), z której można nalać tenże napój. Natomiast wszyscy cudzoziemcy zamawiają colę, fantę itp. Na każdym stole w każdej restauracji i w większości barów jest woda (su). Jak chcesz to pijesz i płacisz; jak nie chcesz to zostawiasz nietkniętą. W każdej (dosłownie każdej) restauracji i w każdym (tym razem) barze kuchnia nie jest gdzieś w kazamatach gdzie "nieupoważnionym wstęp wzbroniony." Tutaj kuchnia znajduje się wewnątrz lokalu, przy stolikach i można obserwować proces przygotowywania potrawy. Wszystkie produkty są świeże, nie ma co do tego wątpliwości. W Polsce natomiast używany jest stary olej, mrożonki nie koniecznie po raz pierwszy rozmrażane, nie wiadomo co tam ci wciskają do środka i skąd produkty są brane (stąd częste zatrucia). Przecież nic nie może się zmarnować. W oczekiwaniu na zamówienie (we wszystkich prawie jadłodajniach możliwe jest danie na wynos) lub zaraz po (jeśli się jadło na miejscu) proponowana jest herbata (zazwyczaj darmowa) podawana w charakterystycznych szklaneczkach. Turcy piją ją hektolitrami parę razy dziennie po kilka jednorazowo. Dostarczana jet ona nawet do biór i innych zakładów pracy z pobliskich lokalów.

Çay (czaj) - herbata po turecku

kahve - kawa po turecku      

Odwracanie filiżanki do góry dnem i wróżenie z fusów
Nie należy zapominać także o kawie po turecku serwowaną w małych filiżaneczkach jak espresso. Najlepiej smakuję ta pita na bazarze siedząc na małych krzesełkach słuchając pogrywania Cyganów na tradycyjnych instrumentach i śpiewających tradycyjne pieśni, które każdy Turek zna i wszyscy klaszczą w takt muzyki. Następnie oczywiście powinno siedząc datki wrzucane do instrumentów. Czasem (zazwyczaj jak się pije kawę w domu) do następuje wróżenie z fusów (starsi obywatele praktykują ten obyczaj). W wielu lokalach (także na bazarze) wieszany jest amulet zwany "okiem proroka", która ma zapewnić dobrobyt i pomagać w utrzymaniu dobrego wzroku.
 
Jedną z moich ulubionych potraw a zarazem jedną z najtańszych potraw jest lahmacun (wym. lahmadżun)  - 2 liry za sztukę, ale zwykle zamawia się 2 albo trzy bo jednym się nie można najeść. Jest to rodzaj pizzy na bardzo cienkim cieście, z mięskiem drobno posiekanym + przyprawy (jest możliwość wyboru czy ma być na ostro czy nie). Do tego jest sałatka (jak w sumie do wszystkich potraw), w skład której wchodzi przede wszystkim cebula, rożne odmiany sałaty, czasem ogórek, pomidor, kapusta czerwona. Do tego dodawana jest cytryna do pokropienia sałatki (nie używa się octu) oraz sałatka z granatów (jeżeli wcześniej sałatka nie byłą pokropiona ich sokiem), która nadaje kwaskowatości potrawie; a także ostre papryczki.

lahmacun w pełnej okazałości

 Dwa rodzaje papryczek (długie mniej ostre i tzw turşu (turszu)- ostre!

Sałątka z granatów

Jednym z najbardziej charakterystycznych potraw jest oczywiście kebab lecz istnieją setki odmian i sposobów przyrządzania. Jednym z najbardziej charakterystycznych jest iskender kebap (w Turcji piszę się z "p" na końcu). Jednakże każde miasto, a nawet każdy lokal przyrządza go w inny sposób. Podstawą są skrawki mięsa, pomidory, jogurt, chleb (coś jak podpłomyki). Jednakże sposób zmieszania (a także cena) różni się od lokalu do lokalu oraz miasta do miasta. Poniżej zamieszcza przykładowe zdjęcie jednej z odmian.


środa, 10 listopada 2010

Pogoda

Chciałbym napisać trochę o dziwnej pogodzie w Denizli. Miasto położone jest w przedgórzu zatem pogoda jest bardzo mieszana i unikalna dla tego regionu Turcji. Występuje tu mieszanka klimatu górskiego, kontynentalnego i śródziemnomorskiego. Jak przyjechałem było parno, w październiku  były dni (szczególnie wieczory no i noc oczywiście) bardzo mroźne tak że siedzieliśmy pod narzutą opatuleni i w bluzach zapiętych pod szyje; wiał też zimny górski wiatr. Natomiast teraz na przykład znowu jest ciepło, może nie upalnie ale około 20 - 23 st w dzień (tak jest od 2-3 dni) natomiast wieczorem np. wczoraj było 18 st. Zatem można siedzieć w koszulce z krótkim rękawem i otworzyć okno w pokoju na oścież. Zima podobno tu jest łagodna i dość krótka (max 3 miesiące bez śniegu raczej ale z mroźnym górskim wiatrem, a temperatura raczej dodatnia - ok. 5 st.) Mam nadzieję że przetrzymam zimę bez żadnych problemów :).

Problemy z prądem

Nie pisałem przez parę dni ponieważ nie było prądu, gdyż moi ziomale nie zapłacili rachunku. Jak się nie zapłaci w terminie to natychmiast odcinają dostawę. W ogóle to Aydem - firma zajmująca się dostawą energii elektrycznej jest do d.... Często są przerwy w dostawie prądu, wtedy wysiada prąd w całej dzielnicy, sygnalizacja nie działa itp. Nawet w restauracjach jest ciemno. Nikt nie jest zadowolony z działalności tej firmy, gdyż są opłaty nie wiadomo czasem za co i po prostu orżnie cię na każdym kroku. No ale ma ona monopol więc trzeba zaciskać zęby i machnąć ręką na to.  Na szczęście w końcu mamy gaz więc można sobie normalnie gotować na wszystkich palnikach a nie tylko na jednym elektrycznym.


 \Jeżeli chodzi o szkołę to wszystko jest chyba w jak najlepszym porządku, nie mam na co narzekać. Zajęcia są bardzo przyjemne, prowadzę je, mam nadzieję, w miłej atmosferze, nie stresuję uczniów itp. Ostatnio ktoś powiedział, że wyglądam jak Jim Carrey. nie wiem czy to komplement czy nie ;). W poniedziałek zaczynają się święta więc będzie 9 dni wolnego, być może już od najbliższego weekendu szkoła będzie zamknięta ale się jeszcze zobaczy.

sobota, 6 listopada 2010

Zamiast trzech mamy dwóch nauczycieli.

Dzisiaj dowiedziałem się, że Australijka zrezygnowała i wszystko się wymieszało. Nie wiadomo już kto ma kiedy, gdzie i z kim zajęcia. Oczywiście dodatkowych książek jeszcze nie ma, czyli w poniedziałek znowu będzie kabaret z 4 grupami i tylko dwoma książkami. W ogóle to dzisiaj byłem trochę śpiący na zajęciach, ponieważ moi współlokatorzy zapomnieli obaj klucza i wspinali się po balkonie a następnie stukali do mnie (około 4 rano) a potem jak to zwykle bywa hałasowali. Jak się rano dowiedziałem przesiedzieli całą noc i dopiero jakiś czas po moim wyjściu na zajęcia położyli się spać a wstali gdzieś koło 16 :D. Natomiast moi uczniowie, a było ich czerech z 6 którzy mi ostatecznie zostali, byli dziwnie pobudzeni (szczególnie na 4 godzinie). Nie dziwię się im gdy uczą się 4 godzinę, jak też bym dostawać hopla na ich miejscu. Ale nie znaczy to że mogą bezkarnie przerywać ciąg lekcji. Nie mogli opanować śmiechu i ja też już nie wytrzymałem i tylko załamałem ręce i pozwoliłem im odreagować. W sumie zrealizowałem, to co zaplanowałem, więc w sumie nic takiego się nie stało. Tak z drugiej strony, ciekawe co było w tej herbacie czy kawie które pili wcześniej :)

piątek, 5 listopada 2010

Paweł - ekspert od metody Callana? (4.11)

Tego dnia miałem przyjść wcześniej, gdyż miałem przygotować nową nauczycielkę z Rosji czy Ukrainy (w sumie to niewielka różnica). Alicja też dołączyła, a także jedna z nowych nauczycielek chciała poobserwować. Według mnie sporo jeszcze musi poćwiczyć, szczególnie z głosem (za cicho mówi) , wymową, gramatyką (bo czasem robi podstawowe błędy). Zapomina 2 razy powtarzać pytania, wskazywać kto ma odpowiedzieć i trochę wolno wszystko robi. Wygląda na przerażona, a przy pełnej klasie może być nieciekawie. Ja miałem tydzień treningu a ona miała się nauczyć wszystkiego w 2 godziny bo miała już wziąć klasę ze stage'a 1 tego wieczoru. Nie wiem jak jej poszło bo nie widziałem jej później. Doprawdy zadziwia mnie polityka tej szkoły. Na szczęście ja się rozwijam i uważam sie za dobrego nauczyciela metodą Callana. Uważam też że uczniowie mnie lubią, mówią mi dzień dobry (wieczór, dobranoc, wiadomo - zależy od pory dnia). Zaprzyjaźnione osoby (w sumie dziewczyny same) ze stage'a 6, których zajęcia raz prowadziłem jak być może pamiętacie, pytały czy mogą przyjść na moje zajęcia. Oczywiście żartem powiedziałem, że nie mamy krzeseł (w rzeczywistości miały przecież swoje zajęcia). One na to, że mogą przynieść swoje krzesła, ale ostatecznie nie przyszły. W sumie nic więcej ciekawego lub wartego napisania sienie zdarzyło tego wieczoru i nocy.

czwartek, 4 listopada 2010

Ciekawa środa 3.11

W środę miałem tylko j eden zajęcia wieczorem więc moglem spokojnie sobie zrobić zakupy, poprasować trochę, lecz oczywiście panowie spali gdzieś do 14 więc starałem się zachowywać cicho jak nakazuje obyczaj. Oczywiście jedli "śniadanie" o 15 :D. Na szczęście wyjaśniła się sprawa piw, które zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Suleyman (jeden z moich współlokatorów - przypis redakcji) powiedział, że zabrakło im piw a sklepy już były pozamykane i wypili moje ale kupią więcej tego dnia i dla mnie też się znajdą. Zatem spoko się zachowali muszę przyznać. Wieczorem zajęcia przebiegły raczej bez zakłóceń więc nie będę się rozpisywał na ich temat. Teraz już mogłem mówić w normalnym tempie a nawet przyspieszałem jak to tylko ja potrafię (nawet Brad - Amerykanin ze szkolenia w Izmirze się dziwił, że potrafię mówić tak szybko, szybciej niż native speakerzy) gdyż już było tyle powtórek, że uczniowie zdolni byli do tego by odpowiadać automatycznie.
Natomiast wieczorem była mała imprezka: zebrało się kilka osób, wypiliśmy parę piwek, pojedliśmy chipsów, orzeszków, słonecznika, posłuchaliśmy muzyki, jak to na typowej domówce. Potem koło północy dziewczyny poszły, a potem zaczęły się męskie rozrywki: sprawdzanie wyników meczy, pokerek itp. Posiedzieliśmy dość do późna, chyba do 3 rano a potem trzeba się było zbierać spać. Jeden gościu nie wytrzymał i padł ogarnięty snem. No ale można było pospać do tej 12 dzisiaj z Elvisem, które zoczyłem śpiącego w moich nogach.

środa, 3 listopada 2010

Kolejny cięzki dzień - wtorek 2 listopada

Zaduszki też nie należały do najłatwiejszych. Znowu miałem prywatnego ucznia nie wiem dlaczego ponieważ wg planu nowa nauczycielka ma go mieć ale tylko ten tydzień ma być taki pokręcony (mam nadzieję). Przyszedłem na 11.30 i normalnie zaczęliśmy lekcję ale po chyba 15 minutach przyszłą Zeynep i powiedziała żeby się wstrzymać 15 minut bo nowa nauczycielka nie zdążyła na autobus czy pociąg czy coś tam, a miała obserwować moje zajęcia. Czekamy do 12 a tu nic; ja nie było jej tak nadal jej nie ma. Czas wykonać telefon. Okazało się że się zgubiła i nie wie jak dojść do English Life. Po próbach określenia jej lokalizacji ( z pomocą jakiegoś Turka która akurat gdzieś tam przebywał obok niej) ustaliliśmy gdzie ona się znajduje. Więc razem z Abdullahem i uczniem (który wcześniej postawił mi kawę podczas naszego oczekiwania) pojechaliśmy samochodem tego drugiego po naszą nauczycielkę. W sumie było chyba z 45 min obsuwy zanim zaczęliśmy lekcję. A musiałem zaczynać od początku więc te 15 min było zmarnowane. Tak że miałem chyba z 20 czy 25 min przerwy z godziny wg planu. Oczywiście zajęcia o 14.30 przebiegły bez zakłóceń jak zwykle. No i w końcu dziewczyny miały szkolenie z metody. chociaż zostały rzucone na głęboką wodę wieczorem - jedna stage 6 chyba a druga 10). Ja jak wychodziłem ze szkoły bylem przygotowany na to że wezmę stage 3 więc przejrzałem szybko książkę. Abdullah postawił mi lunch na wynos ponieważ powodu obsuwy nie poszliśmy w ciągu planowanej godziny : 2 adana tavuk Şiş - czyli wołowe kebaby zawinięte w naleśniczek. Do tego trochę pikli: ogórki konserwowe, które smakują inaczej niż nasze (bardziej słodkie i nie czuć w ogóle octu) i małe ostre papryczki (nie wiem jak się nazywają bo u nas w Polsce ich nie ma). W sumie bardzo dobrze że tak się stało. A dlaczego to zaraz opowiem. Po drodze kupiłem 3 Efesy żeby wypić z kolegami co też dostarczyło mi nie lada zmartwień (o czym tez powiem). Wracam do domu i zjadam te tavuki i zacząłem gotować makaron spaghetti jednak w trakcie gotowania zabrakło prądu (a kuchenka jest na prąd jak na razie), potem na 10 sekund włączyli a potem znowu nie było. Zatem zostawiłem ten niedogotowany makaron bo już musiałem wychodzić na zajęcia. Potem okazało się że mam zajęcia ze stage'm 1 nie trzecim (super, grafik zmienił się w trakcie 3 godzin) od tego z pracownikami z firmy Aydem, która właśnie zajmuje się dostawą energii elektrycznej ale nie mogłem im wygarnąć za częste braki prądu; nie tylko dlatego że to moi uczniowie ale także ponieważ nie znali angielskiego na tyle by mnie zrozumieć. Czyli ten lunch od Abdullaha był zbawienny dla mnie gdyż inaczej nic bym nie zjadł. Oczywiście było zamieszanie kto gdzie ma uczyć, problemy ze zrozumieniem że uczniowie mają się 2 (!) razy podpisać pod SWOIM imieniem, chociaż pokazywałem gdzie i ile palcami.  Ale nie ma co zbytnio się na ten temat rozpisywać. Ważne jest to że mój makaron wylądował w koszu także zjadłem co innego co było w lodówce. Potem przyszło z czterech kumpli moich koleżków i jakaś mini impreza była. Oczywiście były problemy ze spaniem bo nie zamknęli drzwi od dużego pokoju a także ja nie mogłem zamknąć swoich bo miał jeden albo dwóch spać u mnie. Do tego nie umieją mówić szeptem by uszanować że ktoś próbuje spać.No ale trudno bo dzisiaj mam na 19.30. Ale się nieźle wku....łem jak zobaczyłem dzisiaj rano, że moje piwa "zniknęły". Nawet mi jednego nie zostawiły skurczybyki. 9 lir poszło się gonić. Więcej już nie kupię im i będę gdzieś chował swoje. Drastyczne sytuacje wymagają drastycznych środków jak mawiają Anglicy.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Cholera jasna! Co to ma być?

Miałem dziś mieć zajęcia na 14.30 więc nie spieszyłem się zbytnio ze wstawaniem. Jedząc śniadanie, zadzwonił do mnie telefon, mniej więcej o 11.30. Dowiedziałem się że mam prywatnego ucznia o 12 (!) Cudownie wręcz. Zbieram się więc jak najszybciej i pędzę do szkoły. Zdążyłem 3 min przed 12 (:)) Przeszli samych siebie. Poprzednio dostałem wiadomość godzinę max przed lekcją. W ogóle to wyjątkowo miałem dzisiaj o tej godzinie i do tego krócej ponieważ miałem zaraz potem catch-up z czterema osobami. Potem poznałem nasze nowe nauczycielki, które jak się później dowiedziałem, bez treningu ani przygotowania zaciągnięte zostały do nauczania. Pierwszy raz widziały książkę, class sheet gdzie wpisujemy zrealizowany materiał i w ogóle metoda jest dla nich nowością. Tylko zaletą jest że są native speakerami (Australia + UK) ale akcent maja okropny, nie bardzo mogę zrozumieć co mówią. W ogóle to nawet się nie przedstawiły tylko weszły do mojej klasy. Myślałem że to może nowe uczennice ale powiedziały że to nowe nauczycielki (nikt mi nie powiedział wcześniej, nie przedstawił itp.) Nie wiedziały jak wygląda lekcja, powtórzenie, czytanie, dyktando, ile materiału się przerabia w powtórce i New Work; zupełnie nic a miały mieć wieczorem zajęcia z moimi grupami. Zeynep miała im powiedzieć co i jak ale wg mnie to za mało by oswoić się z metodą w 0,5 h. Wieczorem był normalnie chaos: 4 grupy do których potrzebna jest książka 1 a było tylko 2 książki nauczyciela. Zatem z Alicją wzięliśmy zbędne książki uczniów bo znaliśmy w miarę dobrze książkę a zostawiliśmy właściwe książki nauczyciela nowym dziewczynom. Było zmieszanie bo najpierw bylo zamieszanie z salami, potem były błędne nazwiska na class sheet, nie było obrazka w sali gdzie miałem zajęcia a był potrzebny do demonstracji tego słowa. Mi było gorąco, im zimno i chcieli dmuchawę żeby włączyć. Ja czerwony na twarzy od gorącego powietrza a oni siedzą w kurtkach.
Ja pierdzielę co za ludzie ale bardzo miło przebiegła lekcja mimo wszystko. Do tego jeszcze Abdullah musiał im wytłumaczyć o co chodzi w metodzie zanim zajęcia się zaczęły a także trzeba było nową class sheet sporządzić bo nie widzieli jak się mają wpisywać. Ale burdel, do tego nowe dziewczyny spieprzyły w ogóle zajęcia: wyszły roztrzęsiono po 1 h, nikt nie mógł ich zrozumieć (ich akcentu) nikt ich nie nadzorował. Najwidoczniej słabe psychicznie. Ciekawe czy zostaną czy też nie. Do tego jeszcze nie uzupełniły class sheet, więc klęliśmy po polsku z Alicją na nie. Jutro ma być tak samo chyba, paranoja. Do tego jeszcze Lucas - nasz amerykański nauczyciel też wyraził swoja opinię o szkole że nie jest dobrze prowadzona a kierownictwo nie wie jak nią kierować, a do tego jego n owa uczennica - Rosjanka, nie bardzo mówi po angielsku mimo że to chyba stage 6. Jutro podejrzewam że też będzie ciekawie. Ale grafik ma się zmienić i nie wiem czy przy końcu tygodnia nie będzie znowu jakichś zmian. Wszyscy jesteśmy trochę wzburzeni i lekko zmęczeni. Do tego całe dnie są upchane od rana do wieczora w nowe klasy tak że nie mam dnia wolnego. W sumie 22 h/tydz - to więcej niż początkujący nauczyciel w polskiej szkole wg Karty Nauczyciela. Jutro ma znowu obserwować moje zajęcia jedna z naszych świeżych belferek - tym razem z prywatnym uczniem. Chyba pożyczę, albo po prostu dam, jej moje materiały ze szkolenia w Izmirze bo mi i tak już raczej nie będą potrzebne. Chyba trzeba będzie się porządnie narąbać któregoś dnia.

niedziela, 31 października 2010

Niedziela 31.10

Na początek muszę powiedzieć, że trochę zaspałem tego dnia albo nie zaspałem. Trochę wydaje się niedorzeczne co właśnie napisałem ale za chwilę wyjaśnię o co chodzi. Otóż nastawiłem sobie budzik na 8 jak zwykle. Budzik dzwoni, ja się budzę i go wyłączam, Jednakże jakimś cudem przysnąłem, i po obudzeniu się nagle spojrzałem na zegarek i widzę 9.06. No to trzeba było się zbierać. Nie miałem czasu na śniadanie, tylko poranna toaleta i wyruszyłem do szkoły. Wziąłem mojego laptopa i po odpaleniu go w szkole widzę ze widnieje 9 zamiast 10 na zegarze. Sprawdzam parę serwisów internetowych, które podają czas na świecie i rzeczywiście: 9. Jak się domyślacie w nocy nastąpiła zmiana czasu na zimowy, co potwierdziła pani pracująca w szkole. No to poczekałem sobie godzinkę. Ale pooglądałem seriale w internecie i czas szybko zleciał. Oczywiście znowu 15 minut obsuwy bo młodzież się spóźniła. I musieliśmy dokończyć wczorajszy egzamin. 2 osób z wczoraj nie było za to przybyła nowa osoba i trzeba z nią było zrobić jeszcze 1 cześć egzaminu która była wczoraj. W sumie było tylko 4 osoby. Jedna nie zaliczyła i chyba nie powinna być na zajęciach ze stage'a 3. Ale to nie moja szkoła, jak chce to niech przychodzi ale podejrzewam i mam podstawy by sądzić, że dołączy do nowej grupy stage'a 1 która prawdopodobnie zacznie zajęcia w tym albo następnym tygodniu. A ponadto przyszła spóźniona o chyba 2 godziny osoba na egzamin. Oczywiście nie przerywałem normalnych zajęć i kazałem zostać tej osobie po zajęciach. W ogóle tu za bardzo pieszczą się z uczniami. Jak płaci to może nie przychodzić, olewać wszystko, a i tak nic im nie powiedzą. Oczywiście my Polacy (czyli ja i Alicja) nie dajemy sobie w kaszę dmuchać. Ale co my możemy; nie przerzucimy polskich realiów na grunt turecki. W Polsce przecież jak ktoś olewa nie zdaje na dalsze etapy, no i nie ma jawnego ściągania ( porozumiewania się po turecku). Jak mnie to może wkurzać. I jeszcze to dukanie, które zwalnia lekcje. Jak nie ktoś co raz nie może sam wykrzesać z siebie nawet najkrótszego zdania, to po co jest na stage'u 2 albo 3. niech wróci sobie do 1 żeby utrwalić wiadomości a nie męczyć się na wyższych poziomach. W Izmirze tak właśnie sprawa wygląda, a u nas klient nasz pan. I znowu oczywiście level definition dzisiaj robiłem ale po 5 min było wiadomo, że nic z tego dalej nie będzie i oczywiście delikwent został przydzielony do stage'a 1. W ogóle to były dziś straszne skoki napięcia, tak że nie było prądu, łącznie przez jakieś 40 min a może i nawet godzinę. To już drugi taki przypadek odkąd jestem w Denizli. Poprzedni raz chyba też był w niedzielę.

Po trochu o wszystkim

Czas udać się do fryzjera bo wyglądałem jak małpa po pracowitej nocy spędzonej na rzucaniu zgniłymi owocami w turystów:D. Zatem w środę 27.10 udałem się do tejże instytucji. Tak naprawdę fryzjer znajduje się dosłownie z 10 kroków max od mojego mieszkania. Sprawdziwszy uprzednio parę przydatnych słów by powiedzieć jak chcę być ścięty wziąłem w kieszeń 10 TL i czas było wyruszyć na wielką. Oczywiście jak nic nie czaję po turecku poza paroma wyrażeniami których się nauczyłem, a na moich współlokatorów rzadko można liczyć bo ciągle ich nie ma, jakoś na migi udało mi się doprowadzić proces ścinania włosów do pomyślnego końca. Zapłaciłem 8 TL, pożegnałem się grzecznie i wyszedłem. Bardzo są radzi Turcy jak powie się parę słów w ich języku, oni też parę słów po angielsku by sprawdzić czy wszystko w porządku.
...... W piątek, 19.10 było Dzień Republiki: w sumie nic specjalnego - sklepy otwarte, tylko flagi wywieszone. Przez cały dzień nic się nie działo, ale wieczorem poszliśmy do kawiarni na małe pyfko. Przybyło potem jeszcze parę osób a w międzyczasie leciał mecz między Fenerbahce a drużyną z Bursy (miasto rodzinne mojego współlokatora). Efekt końcowy - 1:1. Trochę dziwnie się czułem ponieważ nikt w sumie nie mówił po angielsku w stopniu komunikatywnym. Kto chciało coś zapytać to prosił Sercana o przetłumaczenie. Ale ogólnie rzecz biorąc było miło. Dzieciaki kręciły się wokół, robiąc furorę wśród ludzi znajdujących się w kawiarni (Właściwie z dwa mniejsze kluby nocne by się tam zmieściły w środku). Ceny wygórowane, ale podobno to centrum spotkań towarzyskich. Zobaczymy co z tego wyniknie.
..........Dzień dzisiejszy - Sobota 30.10 obfitowała w wydarzenia. Najpierw gdy przyszedłem do szkoły okazało się że jest jakiś zjazd aieseca i mieli jakieś obrady czy coś tam. No i w końcu poznałem Serhata - TN managera który załatwił mi match z English Life. Oczywiście musiałem zacząć później zajęcia bo przyszłą jedna osoba a mieliśmy mieć powtórzenie i egzamin. Oczywiście powtórzenie się przeciągnęło z powodu zbyt wolnego odpowiadania na pytania (jak zwykle). Potem egzamin - oczywiście zaczęliśmy z opóźnieniem i, o zgrozo' część I gdzie trzeba było wpisać tak lub nie robiliśmy do 12.30 a powinniśmy skończyć całe zajęcia o 12. W ogóle egzamin który max powinien trwać 40 min nie został ukończony ponieważ z pół godziny zajęła ta właśnie część. I zaczęło się teraz pytanie wzajemne (po turecku oczywiście) co znaczy to pytanie i myślenie bez końca, wielokrotne powtarzanie pytań, jedna dziewczynina nawet usiłowała sprawdzić w książce. Albo się wie albo nie. Nie ma co przeciągać tego w nieskończoność. Mają przecież napisane w książkach tłumaczenie wszystkich słów, a poza tym mieli tydzień na powtórkę materiału, co i tak przecież robimy na każdych zajęciach. No dobra... Jutro pozostałe części. Przez to nie miałem przerwy, gdyż miałem przejąć grupę stage'a 6 (tylko troje uczniów) gdyż Zeynep - ich nauczycielka pojechała odebrać nową nauczycielkę z dworca, a która, jak się okazało, nie mogła przyjechać, o czym nie powiadomiła ani szkoły w Izmirze (skąd ja wysłano) ani naszej. Dopiero po jakimś czasie telefon włączyła (bo wcześniej był wyłączony!) i Zeynep usłyszała że dopiero jutro się zjawi. Złe pierwsze wrażenie (Brytyjka podobno, znamy takie). Potem się okazało że mam mieć jeszcze jedne zajęcia zajęcia (4 godziny mają w soboty) czyli siedziałem w szkole do 16.30 nie przygotowany na taka ewentualność : głodny i zmęczony. No ale poszedłem do domu, zostawiłem swoje klamoty i poszedłem w poszukiwaniu strawy. Zawsze chciałem spróbować Kokoreç - takie tureckie Haggis, tylko że na ostro i z podrobów jagnięcych jeżeli dobrze pamiętam. Oczywiście trochę po turecku, trochę po angielsku ubiliśmy w knajpie interes i dostałem na wynos bułkę z wkładką + ściereczka nawilżająca (w każdej nawet najmniejszej knajpce mają swoje ściereczki) + cola, słomka i serwetka i udałem się do domu żeby spożyć mój późny "obiad", który wyglądał tak
Potem poszedłem z Elvisem na mały spacerek, ale moim celem było znalezienie poczty. Znalazłem ja bez trudu. Oczywiście wszystkie laski zachwycały się Elvisem jak przechodziliśmy. Oczywiście jak Elvis zobaczył kota nie łatwo było go odciągnąć by pójść do domu. ale jakoś w końcu się udało. Wystarczy wrażeń jak na jeden dzień.

sobota, 30 października 2010

Miłe momenty

Chciałbym napisać tutaj o kilku miłych momentach jakie spotkały mnie w pracy w szkole a także w życiu prywatnym o których jeszcze nie pisałem w poprzednich postach. Po pierwsze uczniowie bardzo doceniają jak człowiek jest miły i docenia ich wysiłek i pomaga przebrnąć przez kolejne długie i czasem dziwne pytanie a także czasem jeszcze bardziej zawiłą odpowiedź. Także jak jest miła atmosfera i ktoś popełni gafę (źle odpowie albo nie bardzo radzi sobie z odpowiedzią) nie ciąży na tej osobie jakiekolwiek piętno. Nawet jak są osoby które naprawdę nic nie potrafią wyprodukować to przy odrobinie śmiechu razem dochodzimy do odpowiedzi. nie potrafię wręcz wymienić wszystkich zabawnych sytuacji jakie wydarzyły się na zajęciach. Wymienię tylko kilka z przeogromnej skarbnicy: nieświadoma zamiana płci np he zamiast she w odpowiedzi, szybkie i bezbłędne przeczytanie z książki zamiast próby własnego sformułowania odpowiedzi, za co mówię "bardzo dobrze" oczywiście z przymrużeniem oka, czasem język mi się plącze gdy jest zdanie (często długie) z wieloma zbitkami trudnych dźwięków; gdy recytuję odpowiedź (zwłaszcza długą ) z pamięci i bez zająknięcia podczas gdy studenci zmagają się z nią z ogromną trudnością; w końcu gdy gwałtownie przyspieszam, gdy zostaje mało czasu do końca lekcji i wtedy pojawiają się wielkie oczy studentów. Często też spotykają mnie podziękowania za lekcje, które prowadziłem w zastępstwie: najpierw grupę lekarzy potem grupę ze stage'a 6 (znałem większość osób z tej grupy - szczególnie dziewczyny, z który często rozmawiam na przerwach), która chciała bym był ich nauczycielem na stałe. Czasem też studenci podwożą mnie samochodem gdy mamy zajęcia wieczorem. Aha... byłbym zapomniał. Często też jest zabawnie jak zaczynam mówić po turecku parę słów (czego wymaga książka) by wyjaśnić im znaczenie w ich własnym języku a oni np zapomnieli ich znaczenia wtedy wkraczam do boju i podaję to właśnie tłumaczenie. Na razie tyle w tym post-cie. Wkrótce następny.

wtorek, 26 października 2010

Rozmaitości z życia szkoły

Czasem człowiek może się wkurzyć, czy to na uczniów czy to na działania szkoły w stosunku do nauczycieli. Zacznę od uczniów. Są niektórzy uczniowie, którzy pomimo ciągłych powtórek nie potrafią opanować odpowiedzi. Trzeba za nich odpowiadać. W sumie to nie do kończ ich wina. Metoda Callana wymaga automatycznego odpowiadania, toteż nie można odpowiedzieć po swojemu tylko dokładnie tak jak jest w książce. Ale są tacy którzy nic nie potrafią samodzielnie powiedzieć, trzeba wszystko za nich odpowiadać i poza tym nie mogą opanować tych podstawowych wiadomości. Zobaczymy co będzie na wyższych etapach. Jak na drugim są problemy to nie wyobrażam sobie ich na, powiedzmy, 5-tym czy 6-tym. Jest to też przyczyną, że lekcja się przeciąga i nie zdążam często wszystkiego zrealizować. Przez to opuszczam czytania, dyktanda i robię mniej stron nowego materiału. Z tego powodu jesteśmy z tyle. Weź tu się nie wkurz. Jak na każdej lekcji trzeba zostać czasem 10 min dłużej by coś dokończyć. I ja na tym tracę, bo później wychodzę a na mnie czekają z zamknięciem szkoły; grupa traci bo mniej ćwiczą język (mniej czytań, dyktand i stron NEW Work). No i nieładnie to wygląda na Class Sheet gdzie zamiast 7 są 4 str nowego materiału. Szkołą też ma swoje wybryki: często wzywają mnie (proszą ale bez prawa odmowy bo nikt inny nie może) bym przyszedł wcześniej, żebym zrobił catch-up lub przeprowadził egzamin, lub bym kogoś zastąpił. Ale robią to np godzinę (albo jeszcze krócej) wcześniej, więc rzucam moje plany (szczególnie te związane z posiłkiem przed wyjściem) i szykuję się w pośpiechu do wyjścia. A jak mam wziąć jakieś zajęcia to stawiają mnie przed faktem dokonanym gdy już jestem w szkole. Zdarzyło to mi się już parę razy. "Wiesz co,"mówi Abdullah,"masz ucznia/nową grupę/zastępstwo/trial lesson/catch-up/level definition itp." parę minut przed planowanymi zajęciami. Nie mam więc czasem kiedy pójść do domu po jakąś kurtkę lub by coś zjeść. Czasem jest z godzinę czasu ale nie opłaca mi się wtedy iść do do domu, więc idziemy z Abdullahem do pobliskiej knajpki by coś wrzucić na ząb. Ale często nie mam takiej możliwości. ale dobra informacja: moi współlokatorzy powiedzieli że mogą mi znaleźć jeszcze jedną pracę z lepszą płacą. Pożyjemy, zobaczymy. Raczej trzeba patrzyć z przymrużeniem oka na ich deklaracje.

sobota, 23 października 2010

Sobota - 16.10 - Zakup nowej kart sim

Skoro wziąłem wypłatę mogłem udać się po zakup tureckiej karty sim bo już mnie błagali w szkole o jak najszybsze załatwienie tej sprawy. Po drugie już nie chciałem prosić po raz kolejny mojego współlokatora by był moim tłumaczem. Poszedłem więc do salonu Vodafone (zawsze chciałem mieć kartę w tej sieci) w Forum Çamlık - centrum handlowe, o którym pisałem we wcześniejszych postach. Podchodzę do gościa i mówię, że chcę kupić nową kartę sim. Ten nic. Gościu obok  mi powiedział że tamten nic nie czai po angielsku. W sumie ten też wcale nie lepiej mówił. Zatem on mi tłumaczył hasła w Google Translator a ja tylko potakiwałem, że właśnie o to chodzi. Więc chce ode mnie paszport. Zaskoczył mnie; myślałem, że tylko do rejestracji telefonu nie tureckiego trzeba paszport, a jak później przeczytałem w necie, wszyscy cudzoziemcy przy jakichkolwiek transakcjach, umowach itp. muszą okazać paszport. Tłumaczę, a raczej gestykuluję, że przyjdę później. Tak też uczyniłem, wstąpiwszy do mieszkania by wziąć paszport. Podkusiło mnie także by wziąć Prawo Pobytu (słuszne było moje przeczucie jak się miałem przekonać) i udałem się z tymi dwoma dokumentami i, oczywiście, kasą z powrotem do salonu. Kazali mi wybrać nr, wziąłem pierwszy z brzegu. -Co za różnica?- myślę sobie. Wtedy przydał się Residence Permit bo chcieli adres a tam był on napisany. Dostałem taryfę dla studentów, chociaż już nim nie jestem, ale zbytnio nie protestowałem. Dostałem pisemko z ofertami, taryfami itp i ten mniej kumający po angielsku tłumaczy mi szczegóły oferty, oczywiście po turecku. Ja, rzecz jasna, udaję że wiem co do mnie mówi, chociaż cennik był dość klarownie przedstawiony, toteż można było wywnioskować co się tyczy czego. Kiwałem głową ale rozumiałem trzy po trzy. Tamten drugi gościu powiedział że dopiero około 20 mam włożyć kartę do telefonu, gdyż rejestracja/aktywacja trochę trwa. Odczekałem więc te parę godzin, wkładam kartę, wpisuję pin (obowiązkowo) i patrzę - działa!!! Zatem mogę od tej pory  komunikować się ze szkołą bezproblemowo.

piątek, 22 października 2010

Cała prawda o Elvisie

W końcu udało mi się sfilmować Elvisa i jego popisowy numer. Często tak robi jak chce się bawić albo czegoś chce: oczywiście przeważnie jedzenie jak widzi jak my jemy. Moi współlokatorzy walą go wtedy po łbie. Ja jestem bardziej humanitarny i jem w spokoju jak pies patrzy na mnie tymi swoimi błagającymi ślepiami. Czasem dam mu jakiś kawałek. głownie nitkę lub dwie spaghetti albo trochę parówki. Czasem jak jestem szybki (a Elvis zdezorientowany) uciekam do mojego pokoju i zamykam drzwi na klucz. Ale niestety często skubaniec mnie wyprzedza i już biegnie do mojego pokoju zanim zdążę zamknąć drzwi. Już się nauczył, że po zrobieniu sobie czegoś do jedzenia udaję się do pokoju. Czasem kurczę szczeka jak zwlekam z daniem mu czegoś. Okrąża mnie wtedy z prawej, potem z lewej strony (a nuż mu coś spadnie ze stołu). Czasem pokazuję mu pusty talerz albo pustą dloń a ten już obwąchuje mnie swoim zagluconym nochalem. Ale to nawet śmiesznie wygląda. Nie myślcie sobie że go głodzimy. Wręcz przeciwnie. Dostaje zawsze rano karmę i wodę. Ale jest wybredny, lubi zmiany. W sumie mu się nie dziwię. Ja też nie zniósłbym codziennie tego samego jeść.

środa, 20 października 2010

Piątek 15.10

Kolejna grupa - 4 dziewczynki. Bardzo chcą się uczyć ale ja kto dzieci: są hałaśliwe, odpowiadają chórem i niecierpliwią się a także łatwo się rozpraszają. Nie łatwo nad nimi zapanować, ale dostałem zielone światło by się nie spieszyć i realizować program tak wolno jak chcę. Czasem załamuję ręce bo zaczynają się motać i ja się śmieje i one się śmieją i przez to rozbrajają mi zajęcia. Aż za dużo śmiechu jest na tych zajęciach ale i tak jest sympatycznie bo dzieci jak to dzieci są bardzo wdzięczne za wszystko i się chwalą tym co mają i co umieją. Teraz mam z nimi zajęcia w środy zamiast piątku. W ogóle to przychodzą prosto ze szkoły a do tego w mundurkach i nie wszystkie zawsze mają ubranie by się przebrać.

Odbiór Residence Permit - 14.10

Wstałem (z trudem) rano i udałem się pod ten Burger King. Zajęło mi trochę więcej czasu niż 20 min ale i tak nie musiałem się tak spieszyć. Okazało się, że jeszcze 4 dziewczyny udają się na posterunek by złożyć papiery o Residence Permit, a i tak czekaliśmy na 3 z z nich przez dobrych parę minut. A potem jedna nie miała właściwych dokumentów, a druga zapomniała paszportu. I znowu całą procedura: tłumaczenie, zdjęcia, kolejka, podpisy itp. Zatem musiałem i tak znowu odczekać swoje by tylko odebrać książeczkę, która wygląda tak. Nie było żadnych problemów z przyznaniem tego pozwolenia. Zatem mogę przebywać w Turcji do 6.09.2011 :) Poza tym nie powiedziałem, że zacząłem nowego studenta w środę ale już go nie mam. Był na pierwszych zajęciach ze mną ale od tamtej pory się nie pojawił więc go wykreślono z listy.