Google Website Translator Gadget

środa, 17 listopada 2010

Początek świąt

Dzisiaj pierwszy dzień świąt. Na ulicach ani żywego ducha, tylko owcze odchody (yak!) Najgorsze jest jednak to że wszystkie sklepy, zakłady, restauracje (dosłownie wszystko) było pozamykane. Nie mogłem więc kupić niczego do jedzenia. Wszyscy albo wyjechali z Denizli albo siedzieli w meczecie odświętnie ubrani. Nie tak jak w krajach chrześcijańskich czasem bywa, że przykładowy pan Zdzisiu przyjdzie do kościoła po paru głębszych a większość w ogóle oleje sprawę i bądź chleje wodę bądź idzie się zabawić. Po drodze z kościoła pana Zdzisia zaczyna znowu suszyć więc wstąpi do Żabki albo innego sklepu, który jest otwarty (właściciel przecież może otworzyć jak ma takie widzimisię) by kupić coś orzeźwiającego. Jednak czy głęboko czy prawie w ogóle nie wierzący muzułmanin przestrzega tradycji i zachowuje "przepisy" dotyczące obchodzenia świąt. Na szczęście po południu otworzyli centrum handlowe więc mogłem zakupić trochę żywności lecz nigdzie nie było chleba więc mam problem. Może za późno poszedłem albo przez święta w ogóle nie będzie. Jeszcze mi został prawie cały ale mam nadzieje że jak wcześniej pójdę to może dostanę. Jak nie to trzeba będzie przymusowo pościć.  Tak w ogóle to wszędzie można było spotkać albo wiszące skóry, albo grillowane mięcho bądź flaki w workach w śmietnikach. Niemalże wdepnąłem w jednego takiego flaka będąc na spacerze z Elvisem wieczorem. Poniżej zdjęcie pana z samochodem pełnym pozostałości po owcy i innych ciekawych jej części.

wtorek, 16 listopada 2010

15.11 - Turecki specjał - pide

Tego dnia miałem udać się po zaległą zapłatę (10 dni obsuwy). Okazało się, że pieniądze są wypłacane jak zapłacą studenci a to często się przeciąga w nieskończoność (no cóż, taki kraj). Oczywiście uczniowie spóźnili się z pół godziny a i tak nie dostałem całej sumy (brakuje stówy). Reszta po świętach. Mam na myśli tutejsze które zaczęły się dzisiaj i trwają 4 dni chyba ale i tak od weekendu jest laba. Najpierw rytualnie szlachtuje się owcę a potem grilluje się różne podroby albo sprzedaje tym których nie stać na swoją własną owcę. Widziałem jak jedna jest ciągnięta za szyję wokół której zawiązany był powróz. No ale po dostaniu kasy poszedlem do zaprzyjaźnionej knajpki zamówić sobie żarełko. Jednym z (kolejnych) najbardziej charakterystycznych tureckich dań jest pide - turecka wersja pizzy. Często krojona jest w paseczki lub małe kawałki by łatwiej było jeść. Na wierzch, wg uznania, można położyć wszelkiego rodzaju mięso, przyrządzone na jaki się chce sposób, do tego można także dodać rożnego rodzaju warzywa, zapiec ser, dodać rybę lub inne owoce morza. Krótko mówiąc- wiele wariacji bez powtórzeń.:) Do tego sałatka, której podstawa jest natka pietruszki, sałatka słodko-kwaśna, sól, napój wedle uznania, widelczyk, wykałaczka, serwetka i oczywiście ściereczka nawilżająca. Oczywiście restauracje dają też swoje broszurki z menu - nasi restauratorzy też powinni tak robić. Oczywiście popijałem sobie kawę turecką z cudnej filiżaneczki oczekując na zamówienie.
Pide w całej okazałości

sałatka - to białę to rzepa + ostre(!)papryczki, natka i cytrynka




Zdjęcia przedstawiają cały pakiet na wynos.

niedziela, 14 listopada 2010

Słów kilka o jedzeniu.

Ekmek - czyli chleb po turecku

Jest mnóstwo książek o kuchni tureckiej, która jest o wiele bardziej urozmaicona i bogata w przeróżne smaki niż chociażby nasza polska. Nie będę zatem pisał poematów ani opisywał wszystkich potraw gdyż każdy przecież może poszperać w internecie lub odwiedzić księgarnię. Napiszę po prostu parę ciekawostek z życia wziętych. Po pierwsze tutejszy chleb nie bardzo można nazwać chlebem. Przypomina on raczej wyglądem i smakiem nasza bułkę parówkową. Waży on 300 gr czyli około polowe mniej niż polski chleb no i przeciętny Polak (czyli ja chociażby) by się najeść porządnie musi zjeść z połowę tego chleba. Turcy rzadko używają masła (weź tu człowieku rozsmaruj cokolwiek na tym chlebopodobnym produkcie), lecz urywają kawałek i maczają w czym popadnie. Typowe produkty na śniadanie to ser (biały, a la nasz ser górski, lub żółty) posypany zieleniną (najczęściej natka pietruszki, która to jest dodawana prawie do wszystkich potraw), oliwki w oliwie z oliwek z pieprzem (wszelkiego rodzaju), jogurt, czasem krem czekoladowy, jajecznica ale przyrządzana zdecydowanie inaczej niż polska. No i oczywiście podstawą są drożdżówki (najczęściej z serem ale też popularne są z oliwkami) i obwarzanki obsypane sezamem. W sumie zabawna sytuacja wynikła kiedy kupowałem te ostatnie. Podczas mojego pobytu w Izmirze sprzedawane one był na ulicy i rozłożone na charakterystycznych wózkach w całym mieście. Sprzedawcy uliczni zachwalali swoje produkty wołając "Taze gevrek!" (świeży gevrek). Idąc zatem do sklepu mówię: "Poproszę dwa gevreki." (iki gevrek istiyorum)! Ekspedientka popatrzyła na mnie jakoś dziwnie, najwidoczniej nie zrozumiawszy o co się rozchodzi. Ale wskazałem palcem na żądany produkt i wszystko było w porządku. Dopiero po przyjściu do domu okazało się, że tylko w Izmirze obwarzanki te nazywają się gevrek ( naleciałości albańskie czy bułgarskie) natomiast prawie w całej Turcji nazywają się simit. Na przyszłość będę pamiętał. Najlepiej smakują świeże oczywiście z miodem jak widać na zdjęciu które zrobiłem zajadając się nimi. Turcy oczywiście do wszystkiego piją ayran - swoisty napój z jogurtu, wody i soli. Często też w lokalach jest swoista maszyna (jak np do lodów włoskich), z której można nalać tenże napój. Natomiast wszyscy cudzoziemcy zamawiają colę, fantę itp. Na każdym stole w każdej restauracji i w większości barów jest woda (su). Jak chcesz to pijesz i płacisz; jak nie chcesz to zostawiasz nietkniętą. W każdej (dosłownie każdej) restauracji i w każdym (tym razem) barze kuchnia nie jest gdzieś w kazamatach gdzie "nieupoważnionym wstęp wzbroniony." Tutaj kuchnia znajduje się wewnątrz lokalu, przy stolikach i można obserwować proces przygotowywania potrawy. Wszystkie produkty są świeże, nie ma co do tego wątpliwości. W Polsce natomiast używany jest stary olej, mrożonki nie koniecznie po raz pierwszy rozmrażane, nie wiadomo co tam ci wciskają do środka i skąd produkty są brane (stąd częste zatrucia). Przecież nic nie może się zmarnować. W oczekiwaniu na zamówienie (we wszystkich prawie jadłodajniach możliwe jest danie na wynos) lub zaraz po (jeśli się jadło na miejscu) proponowana jest herbata (zazwyczaj darmowa) podawana w charakterystycznych szklaneczkach. Turcy piją ją hektolitrami parę razy dziennie po kilka jednorazowo. Dostarczana jet ona nawet do biór i innych zakładów pracy z pobliskich lokalów.

Çay (czaj) - herbata po turecku

kahve - kawa po turecku      

Odwracanie filiżanki do góry dnem i wróżenie z fusów
Nie należy zapominać także o kawie po turecku serwowaną w małych filiżaneczkach jak espresso. Najlepiej smakuję ta pita na bazarze siedząc na małych krzesełkach słuchając pogrywania Cyganów na tradycyjnych instrumentach i śpiewających tradycyjne pieśni, które każdy Turek zna i wszyscy klaszczą w takt muzyki. Następnie oczywiście powinno siedząc datki wrzucane do instrumentów. Czasem (zazwyczaj jak się pije kawę w domu) do następuje wróżenie z fusów (starsi obywatele praktykują ten obyczaj). W wielu lokalach (także na bazarze) wieszany jest amulet zwany "okiem proroka", która ma zapewnić dobrobyt i pomagać w utrzymaniu dobrego wzroku.
 
Jedną z moich ulubionych potraw a zarazem jedną z najtańszych potraw jest lahmacun (wym. lahmadżun)  - 2 liry za sztukę, ale zwykle zamawia się 2 albo trzy bo jednym się nie można najeść. Jest to rodzaj pizzy na bardzo cienkim cieście, z mięskiem drobno posiekanym + przyprawy (jest możliwość wyboru czy ma być na ostro czy nie). Do tego jest sałatka (jak w sumie do wszystkich potraw), w skład której wchodzi przede wszystkim cebula, rożne odmiany sałaty, czasem ogórek, pomidor, kapusta czerwona. Do tego dodawana jest cytryna do pokropienia sałatki (nie używa się octu) oraz sałatka z granatów (jeżeli wcześniej sałatka nie byłą pokropiona ich sokiem), która nadaje kwaskowatości potrawie; a także ostre papryczki.

lahmacun w pełnej okazałości

 Dwa rodzaje papryczek (długie mniej ostre i tzw turşu (turszu)- ostre!

Sałątka z granatów

Jednym z najbardziej charakterystycznych potraw jest oczywiście kebab lecz istnieją setki odmian i sposobów przyrządzania. Jednym z najbardziej charakterystycznych jest iskender kebap (w Turcji piszę się z "p" na końcu). Jednakże każde miasto, a nawet każdy lokal przyrządza go w inny sposób. Podstawą są skrawki mięsa, pomidory, jogurt, chleb (coś jak podpłomyki). Jednakże sposób zmieszania (a także cena) różni się od lokalu do lokalu oraz miasta do miasta. Poniżej zamieszcza przykładowe zdjęcie jednej z odmian.


środa, 10 listopada 2010

Pogoda

Chciałbym napisać trochę o dziwnej pogodzie w Denizli. Miasto położone jest w przedgórzu zatem pogoda jest bardzo mieszana i unikalna dla tego regionu Turcji. Występuje tu mieszanka klimatu górskiego, kontynentalnego i śródziemnomorskiego. Jak przyjechałem było parno, w październiku  były dni (szczególnie wieczory no i noc oczywiście) bardzo mroźne tak że siedzieliśmy pod narzutą opatuleni i w bluzach zapiętych pod szyje; wiał też zimny górski wiatr. Natomiast teraz na przykład znowu jest ciepło, może nie upalnie ale około 20 - 23 st w dzień (tak jest od 2-3 dni) natomiast wieczorem np. wczoraj było 18 st. Zatem można siedzieć w koszulce z krótkim rękawem i otworzyć okno w pokoju na oścież. Zima podobno tu jest łagodna i dość krótka (max 3 miesiące bez śniegu raczej ale z mroźnym górskim wiatrem, a temperatura raczej dodatnia - ok. 5 st.) Mam nadzieję że przetrzymam zimę bez żadnych problemów :).

Problemy z prądem

Nie pisałem przez parę dni ponieważ nie było prądu, gdyż moi ziomale nie zapłacili rachunku. Jak się nie zapłaci w terminie to natychmiast odcinają dostawę. W ogóle to Aydem - firma zajmująca się dostawą energii elektrycznej jest do d.... Często są przerwy w dostawie prądu, wtedy wysiada prąd w całej dzielnicy, sygnalizacja nie działa itp. Nawet w restauracjach jest ciemno. Nikt nie jest zadowolony z działalności tej firmy, gdyż są opłaty nie wiadomo czasem za co i po prostu orżnie cię na każdym kroku. No ale ma ona monopol więc trzeba zaciskać zęby i machnąć ręką na to.  Na szczęście w końcu mamy gaz więc można sobie normalnie gotować na wszystkich palnikach a nie tylko na jednym elektrycznym.


 \Jeżeli chodzi o szkołę to wszystko jest chyba w jak najlepszym porządku, nie mam na co narzekać. Zajęcia są bardzo przyjemne, prowadzę je, mam nadzieję, w miłej atmosferze, nie stresuję uczniów itp. Ostatnio ktoś powiedział, że wyglądam jak Jim Carrey. nie wiem czy to komplement czy nie ;). W poniedziałek zaczynają się święta więc będzie 9 dni wolnego, być może już od najbliższego weekendu szkoła będzie zamknięta ale się jeszcze zobaczy.

sobota, 6 listopada 2010

Zamiast trzech mamy dwóch nauczycieli.

Dzisiaj dowiedziałem się, że Australijka zrezygnowała i wszystko się wymieszało. Nie wiadomo już kto ma kiedy, gdzie i z kim zajęcia. Oczywiście dodatkowych książek jeszcze nie ma, czyli w poniedziałek znowu będzie kabaret z 4 grupami i tylko dwoma książkami. W ogóle to dzisiaj byłem trochę śpiący na zajęciach, ponieważ moi współlokatorzy zapomnieli obaj klucza i wspinali się po balkonie a następnie stukali do mnie (około 4 rano) a potem jak to zwykle bywa hałasowali. Jak się rano dowiedziałem przesiedzieli całą noc i dopiero jakiś czas po moim wyjściu na zajęcia położyli się spać a wstali gdzieś koło 16 :D. Natomiast moi uczniowie, a było ich czerech z 6 którzy mi ostatecznie zostali, byli dziwnie pobudzeni (szczególnie na 4 godzinie). Nie dziwię się im gdy uczą się 4 godzinę, jak też bym dostawać hopla na ich miejscu. Ale nie znaczy to że mogą bezkarnie przerywać ciąg lekcji. Nie mogli opanować śmiechu i ja też już nie wytrzymałem i tylko załamałem ręce i pozwoliłem im odreagować. W sumie zrealizowałem, to co zaplanowałem, więc w sumie nic takiego się nie stało. Tak z drugiej strony, ciekawe co było w tej herbacie czy kawie które pili wcześniej :)

piątek, 5 listopada 2010

Paweł - ekspert od metody Callana? (4.11)

Tego dnia miałem przyjść wcześniej, gdyż miałem przygotować nową nauczycielkę z Rosji czy Ukrainy (w sumie to niewielka różnica). Alicja też dołączyła, a także jedna z nowych nauczycielek chciała poobserwować. Według mnie sporo jeszcze musi poćwiczyć, szczególnie z głosem (za cicho mówi) , wymową, gramatyką (bo czasem robi podstawowe błędy). Zapomina 2 razy powtarzać pytania, wskazywać kto ma odpowiedzieć i trochę wolno wszystko robi. Wygląda na przerażona, a przy pełnej klasie może być nieciekawie. Ja miałem tydzień treningu a ona miała się nauczyć wszystkiego w 2 godziny bo miała już wziąć klasę ze stage'a 1 tego wieczoru. Nie wiem jak jej poszło bo nie widziałem jej później. Doprawdy zadziwia mnie polityka tej szkoły. Na szczęście ja się rozwijam i uważam sie za dobrego nauczyciela metodą Callana. Uważam też że uczniowie mnie lubią, mówią mi dzień dobry (wieczór, dobranoc, wiadomo - zależy od pory dnia). Zaprzyjaźnione osoby (w sumie dziewczyny same) ze stage'a 6, których zajęcia raz prowadziłem jak być może pamiętacie, pytały czy mogą przyjść na moje zajęcia. Oczywiście żartem powiedziałem, że nie mamy krzeseł (w rzeczywistości miały przecież swoje zajęcia). One na to, że mogą przynieść swoje krzesła, ale ostatecznie nie przyszły. W sumie nic więcej ciekawego lub wartego napisania sienie zdarzyło tego wieczoru i nocy.

czwartek, 4 listopada 2010

Ciekawa środa 3.11

W środę miałem tylko j eden zajęcia wieczorem więc moglem spokojnie sobie zrobić zakupy, poprasować trochę, lecz oczywiście panowie spali gdzieś do 14 więc starałem się zachowywać cicho jak nakazuje obyczaj. Oczywiście jedli "śniadanie" o 15 :D. Na szczęście wyjaśniła się sprawa piw, które zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Suleyman (jeden z moich współlokatorów - przypis redakcji) powiedział, że zabrakło im piw a sklepy już były pozamykane i wypili moje ale kupią więcej tego dnia i dla mnie też się znajdą. Zatem spoko się zachowali muszę przyznać. Wieczorem zajęcia przebiegły raczej bez zakłóceń więc nie będę się rozpisywał na ich temat. Teraz już mogłem mówić w normalnym tempie a nawet przyspieszałem jak to tylko ja potrafię (nawet Brad - Amerykanin ze szkolenia w Izmirze się dziwił, że potrafię mówić tak szybko, szybciej niż native speakerzy) gdyż już było tyle powtórek, że uczniowie zdolni byli do tego by odpowiadać automatycznie.
Natomiast wieczorem była mała imprezka: zebrało się kilka osób, wypiliśmy parę piwek, pojedliśmy chipsów, orzeszków, słonecznika, posłuchaliśmy muzyki, jak to na typowej domówce. Potem koło północy dziewczyny poszły, a potem zaczęły się męskie rozrywki: sprawdzanie wyników meczy, pokerek itp. Posiedzieliśmy dość do późna, chyba do 3 rano a potem trzeba się było zbierać spać. Jeden gościu nie wytrzymał i padł ogarnięty snem. No ale można było pospać do tej 12 dzisiaj z Elvisem, które zoczyłem śpiącego w moich nogach.

środa, 3 listopada 2010

Kolejny cięzki dzień - wtorek 2 listopada

Zaduszki też nie należały do najłatwiejszych. Znowu miałem prywatnego ucznia nie wiem dlaczego ponieważ wg planu nowa nauczycielka ma go mieć ale tylko ten tydzień ma być taki pokręcony (mam nadzieję). Przyszedłem na 11.30 i normalnie zaczęliśmy lekcję ale po chyba 15 minutach przyszłą Zeynep i powiedziała żeby się wstrzymać 15 minut bo nowa nauczycielka nie zdążyła na autobus czy pociąg czy coś tam, a miała obserwować moje zajęcia. Czekamy do 12 a tu nic; ja nie było jej tak nadal jej nie ma. Czas wykonać telefon. Okazało się że się zgubiła i nie wie jak dojść do English Life. Po próbach określenia jej lokalizacji ( z pomocą jakiegoś Turka która akurat gdzieś tam przebywał obok niej) ustaliliśmy gdzie ona się znajduje. Więc razem z Abdullahem i uczniem (który wcześniej postawił mi kawę podczas naszego oczekiwania) pojechaliśmy samochodem tego drugiego po naszą nauczycielkę. W sumie było chyba z 45 min obsuwy zanim zaczęliśmy lekcję. A musiałem zaczynać od początku więc te 15 min było zmarnowane. Tak że miałem chyba z 20 czy 25 min przerwy z godziny wg planu. Oczywiście zajęcia o 14.30 przebiegły bez zakłóceń jak zwykle. No i w końcu dziewczyny miały szkolenie z metody. chociaż zostały rzucone na głęboką wodę wieczorem - jedna stage 6 chyba a druga 10). Ja jak wychodziłem ze szkoły bylem przygotowany na to że wezmę stage 3 więc przejrzałem szybko książkę. Abdullah postawił mi lunch na wynos ponieważ powodu obsuwy nie poszliśmy w ciągu planowanej godziny : 2 adana tavuk Şiş - czyli wołowe kebaby zawinięte w naleśniczek. Do tego trochę pikli: ogórki konserwowe, które smakują inaczej niż nasze (bardziej słodkie i nie czuć w ogóle octu) i małe ostre papryczki (nie wiem jak się nazywają bo u nas w Polsce ich nie ma). W sumie bardzo dobrze że tak się stało. A dlaczego to zaraz opowiem. Po drodze kupiłem 3 Efesy żeby wypić z kolegami co też dostarczyło mi nie lada zmartwień (o czym tez powiem). Wracam do domu i zjadam te tavuki i zacząłem gotować makaron spaghetti jednak w trakcie gotowania zabrakło prądu (a kuchenka jest na prąd jak na razie), potem na 10 sekund włączyli a potem znowu nie było. Zatem zostawiłem ten niedogotowany makaron bo już musiałem wychodzić na zajęcia. Potem okazało się że mam zajęcia ze stage'm 1 nie trzecim (super, grafik zmienił się w trakcie 3 godzin) od tego z pracownikami z firmy Aydem, która właśnie zajmuje się dostawą energii elektrycznej ale nie mogłem im wygarnąć za częste braki prądu; nie tylko dlatego że to moi uczniowie ale także ponieważ nie znali angielskiego na tyle by mnie zrozumieć. Czyli ten lunch od Abdullaha był zbawienny dla mnie gdyż inaczej nic bym nie zjadł. Oczywiście było zamieszanie kto gdzie ma uczyć, problemy ze zrozumieniem że uczniowie mają się 2 (!) razy podpisać pod SWOIM imieniem, chociaż pokazywałem gdzie i ile palcami.  Ale nie ma co zbytnio się na ten temat rozpisywać. Ważne jest to że mój makaron wylądował w koszu także zjadłem co innego co było w lodówce. Potem przyszło z czterech kumpli moich koleżków i jakaś mini impreza była. Oczywiście były problemy ze spaniem bo nie zamknęli drzwi od dużego pokoju a także ja nie mogłem zamknąć swoich bo miał jeden albo dwóch spać u mnie. Do tego nie umieją mówić szeptem by uszanować że ktoś próbuje spać.No ale trudno bo dzisiaj mam na 19.30. Ale się nieźle wku....łem jak zobaczyłem dzisiaj rano, że moje piwa "zniknęły". Nawet mi jednego nie zostawiły skurczybyki. 9 lir poszło się gonić. Więcej już nie kupię im i będę gdzieś chował swoje. Drastyczne sytuacje wymagają drastycznych środków jak mawiają Anglicy.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Cholera jasna! Co to ma być?

Miałem dziś mieć zajęcia na 14.30 więc nie spieszyłem się zbytnio ze wstawaniem. Jedząc śniadanie, zadzwonił do mnie telefon, mniej więcej o 11.30. Dowiedziałem się że mam prywatnego ucznia o 12 (!) Cudownie wręcz. Zbieram się więc jak najszybciej i pędzę do szkoły. Zdążyłem 3 min przed 12 (:)) Przeszli samych siebie. Poprzednio dostałem wiadomość godzinę max przed lekcją. W ogóle to wyjątkowo miałem dzisiaj o tej godzinie i do tego krócej ponieważ miałem zaraz potem catch-up z czterema osobami. Potem poznałem nasze nowe nauczycielki, które jak się później dowiedziałem, bez treningu ani przygotowania zaciągnięte zostały do nauczania. Pierwszy raz widziały książkę, class sheet gdzie wpisujemy zrealizowany materiał i w ogóle metoda jest dla nich nowością. Tylko zaletą jest że są native speakerami (Australia + UK) ale akcent maja okropny, nie bardzo mogę zrozumieć co mówią. W ogóle to nawet się nie przedstawiły tylko weszły do mojej klasy. Myślałem że to może nowe uczennice ale powiedziały że to nowe nauczycielki (nikt mi nie powiedział wcześniej, nie przedstawił itp.) Nie wiedziały jak wygląda lekcja, powtórzenie, czytanie, dyktando, ile materiału się przerabia w powtórce i New Work; zupełnie nic a miały mieć wieczorem zajęcia z moimi grupami. Zeynep miała im powiedzieć co i jak ale wg mnie to za mało by oswoić się z metodą w 0,5 h. Wieczorem był normalnie chaos: 4 grupy do których potrzebna jest książka 1 a było tylko 2 książki nauczyciela. Zatem z Alicją wzięliśmy zbędne książki uczniów bo znaliśmy w miarę dobrze książkę a zostawiliśmy właściwe książki nauczyciela nowym dziewczynom. Było zmieszanie bo najpierw bylo zamieszanie z salami, potem były błędne nazwiska na class sheet, nie było obrazka w sali gdzie miałem zajęcia a był potrzebny do demonstracji tego słowa. Mi było gorąco, im zimno i chcieli dmuchawę żeby włączyć. Ja czerwony na twarzy od gorącego powietrza a oni siedzą w kurtkach.
Ja pierdzielę co za ludzie ale bardzo miło przebiegła lekcja mimo wszystko. Do tego jeszcze Abdullah musiał im wytłumaczyć o co chodzi w metodzie zanim zajęcia się zaczęły a także trzeba było nową class sheet sporządzić bo nie widzieli jak się mają wpisywać. Ale burdel, do tego nowe dziewczyny spieprzyły w ogóle zajęcia: wyszły roztrzęsiono po 1 h, nikt nie mógł ich zrozumieć (ich akcentu) nikt ich nie nadzorował. Najwidoczniej słabe psychicznie. Ciekawe czy zostaną czy też nie. Do tego jeszcze nie uzupełniły class sheet, więc klęliśmy po polsku z Alicją na nie. Jutro ma być tak samo chyba, paranoja. Do tego jeszcze Lucas - nasz amerykański nauczyciel też wyraził swoja opinię o szkole że nie jest dobrze prowadzona a kierownictwo nie wie jak nią kierować, a do tego jego n owa uczennica - Rosjanka, nie bardzo mówi po angielsku mimo że to chyba stage 6. Jutro podejrzewam że też będzie ciekawie. Ale grafik ma się zmienić i nie wiem czy przy końcu tygodnia nie będzie znowu jakichś zmian. Wszyscy jesteśmy trochę wzburzeni i lekko zmęczeni. Do tego całe dnie są upchane od rana do wieczora w nowe klasy tak że nie mam dnia wolnego. W sumie 22 h/tydz - to więcej niż początkujący nauczyciel w polskiej szkole wg Karty Nauczyciela. Jutro ma znowu obserwować moje zajęcia jedna z naszych świeżych belferek - tym razem z prywatnym uczniem. Chyba pożyczę, albo po prostu dam, jej moje materiały ze szkolenia w Izmirze bo mi i tak już raczej nie będą potrzebne. Chyba trzeba będzie się porządnie narąbać któregoś dnia.