Google Website Translator Gadget

niedziela, 31 października 2010

Niedziela 31.10

Na początek muszę powiedzieć, że trochę zaspałem tego dnia albo nie zaspałem. Trochę wydaje się niedorzeczne co właśnie napisałem ale za chwilę wyjaśnię o co chodzi. Otóż nastawiłem sobie budzik na 8 jak zwykle. Budzik dzwoni, ja się budzę i go wyłączam, Jednakże jakimś cudem przysnąłem, i po obudzeniu się nagle spojrzałem na zegarek i widzę 9.06. No to trzeba było się zbierać. Nie miałem czasu na śniadanie, tylko poranna toaleta i wyruszyłem do szkoły. Wziąłem mojego laptopa i po odpaleniu go w szkole widzę ze widnieje 9 zamiast 10 na zegarze. Sprawdzam parę serwisów internetowych, które podają czas na świecie i rzeczywiście: 9. Jak się domyślacie w nocy nastąpiła zmiana czasu na zimowy, co potwierdziła pani pracująca w szkole. No to poczekałem sobie godzinkę. Ale pooglądałem seriale w internecie i czas szybko zleciał. Oczywiście znowu 15 minut obsuwy bo młodzież się spóźniła. I musieliśmy dokończyć wczorajszy egzamin. 2 osób z wczoraj nie było za to przybyła nowa osoba i trzeba z nią było zrobić jeszcze 1 cześć egzaminu która była wczoraj. W sumie było tylko 4 osoby. Jedna nie zaliczyła i chyba nie powinna być na zajęciach ze stage'a 3. Ale to nie moja szkoła, jak chce to niech przychodzi ale podejrzewam i mam podstawy by sądzić, że dołączy do nowej grupy stage'a 1 która prawdopodobnie zacznie zajęcia w tym albo następnym tygodniu. A ponadto przyszła spóźniona o chyba 2 godziny osoba na egzamin. Oczywiście nie przerywałem normalnych zajęć i kazałem zostać tej osobie po zajęciach. W ogóle tu za bardzo pieszczą się z uczniami. Jak płaci to może nie przychodzić, olewać wszystko, a i tak nic im nie powiedzą. Oczywiście my Polacy (czyli ja i Alicja) nie dajemy sobie w kaszę dmuchać. Ale co my możemy; nie przerzucimy polskich realiów na grunt turecki. W Polsce przecież jak ktoś olewa nie zdaje na dalsze etapy, no i nie ma jawnego ściągania ( porozumiewania się po turecku). Jak mnie to może wkurzać. I jeszcze to dukanie, które zwalnia lekcje. Jak nie ktoś co raz nie może sam wykrzesać z siebie nawet najkrótszego zdania, to po co jest na stage'u 2 albo 3. niech wróci sobie do 1 żeby utrwalić wiadomości a nie męczyć się na wyższych poziomach. W Izmirze tak właśnie sprawa wygląda, a u nas klient nasz pan. I znowu oczywiście level definition dzisiaj robiłem ale po 5 min było wiadomo, że nic z tego dalej nie będzie i oczywiście delikwent został przydzielony do stage'a 1. W ogóle to były dziś straszne skoki napięcia, tak że nie było prądu, łącznie przez jakieś 40 min a może i nawet godzinę. To już drugi taki przypadek odkąd jestem w Denizli. Poprzedni raz chyba też był w niedzielę.

Po trochu o wszystkim

Czas udać się do fryzjera bo wyglądałem jak małpa po pracowitej nocy spędzonej na rzucaniu zgniłymi owocami w turystów:D. Zatem w środę 27.10 udałem się do tejże instytucji. Tak naprawdę fryzjer znajduje się dosłownie z 10 kroków max od mojego mieszkania. Sprawdziwszy uprzednio parę przydatnych słów by powiedzieć jak chcę być ścięty wziąłem w kieszeń 10 TL i czas było wyruszyć na wielką. Oczywiście jak nic nie czaję po turecku poza paroma wyrażeniami których się nauczyłem, a na moich współlokatorów rzadko można liczyć bo ciągle ich nie ma, jakoś na migi udało mi się doprowadzić proces ścinania włosów do pomyślnego końca. Zapłaciłem 8 TL, pożegnałem się grzecznie i wyszedłem. Bardzo są radzi Turcy jak powie się parę słów w ich języku, oni też parę słów po angielsku by sprawdzić czy wszystko w porządku.
...... W piątek, 19.10 było Dzień Republiki: w sumie nic specjalnego - sklepy otwarte, tylko flagi wywieszone. Przez cały dzień nic się nie działo, ale wieczorem poszliśmy do kawiarni na małe pyfko. Przybyło potem jeszcze parę osób a w międzyczasie leciał mecz między Fenerbahce a drużyną z Bursy (miasto rodzinne mojego współlokatora). Efekt końcowy - 1:1. Trochę dziwnie się czułem ponieważ nikt w sumie nie mówił po angielsku w stopniu komunikatywnym. Kto chciało coś zapytać to prosił Sercana o przetłumaczenie. Ale ogólnie rzecz biorąc było miło. Dzieciaki kręciły się wokół, robiąc furorę wśród ludzi znajdujących się w kawiarni (Właściwie z dwa mniejsze kluby nocne by się tam zmieściły w środku). Ceny wygórowane, ale podobno to centrum spotkań towarzyskich. Zobaczymy co z tego wyniknie.
..........Dzień dzisiejszy - Sobota 30.10 obfitowała w wydarzenia. Najpierw gdy przyszedłem do szkoły okazało się że jest jakiś zjazd aieseca i mieli jakieś obrady czy coś tam. No i w końcu poznałem Serhata - TN managera który załatwił mi match z English Life. Oczywiście musiałem zacząć później zajęcia bo przyszłą jedna osoba a mieliśmy mieć powtórzenie i egzamin. Oczywiście powtórzenie się przeciągnęło z powodu zbyt wolnego odpowiadania na pytania (jak zwykle). Potem egzamin - oczywiście zaczęliśmy z opóźnieniem i, o zgrozo' część I gdzie trzeba było wpisać tak lub nie robiliśmy do 12.30 a powinniśmy skończyć całe zajęcia o 12. W ogóle egzamin który max powinien trwać 40 min nie został ukończony ponieważ z pół godziny zajęła ta właśnie część. I zaczęło się teraz pytanie wzajemne (po turecku oczywiście) co znaczy to pytanie i myślenie bez końca, wielokrotne powtarzanie pytań, jedna dziewczynina nawet usiłowała sprawdzić w książce. Albo się wie albo nie. Nie ma co przeciągać tego w nieskończoność. Mają przecież napisane w książkach tłumaczenie wszystkich słów, a poza tym mieli tydzień na powtórkę materiału, co i tak przecież robimy na każdych zajęciach. No dobra... Jutro pozostałe części. Przez to nie miałem przerwy, gdyż miałem przejąć grupę stage'a 6 (tylko troje uczniów) gdyż Zeynep - ich nauczycielka pojechała odebrać nową nauczycielkę z dworca, a która, jak się okazało, nie mogła przyjechać, o czym nie powiadomiła ani szkoły w Izmirze (skąd ja wysłano) ani naszej. Dopiero po jakimś czasie telefon włączyła (bo wcześniej był wyłączony!) i Zeynep usłyszała że dopiero jutro się zjawi. Złe pierwsze wrażenie (Brytyjka podobno, znamy takie). Potem się okazało że mam mieć jeszcze jedne zajęcia zajęcia (4 godziny mają w soboty) czyli siedziałem w szkole do 16.30 nie przygotowany na taka ewentualność : głodny i zmęczony. No ale poszedłem do domu, zostawiłem swoje klamoty i poszedłem w poszukiwaniu strawy. Zawsze chciałem spróbować Kokoreç - takie tureckie Haggis, tylko że na ostro i z podrobów jagnięcych jeżeli dobrze pamiętam. Oczywiście trochę po turecku, trochę po angielsku ubiliśmy w knajpie interes i dostałem na wynos bułkę z wkładką + ściereczka nawilżająca (w każdej nawet najmniejszej knajpce mają swoje ściereczki) + cola, słomka i serwetka i udałem się do domu żeby spożyć mój późny "obiad", który wyglądał tak
Potem poszedłem z Elvisem na mały spacerek, ale moim celem było znalezienie poczty. Znalazłem ja bez trudu. Oczywiście wszystkie laski zachwycały się Elvisem jak przechodziliśmy. Oczywiście jak Elvis zobaczył kota nie łatwo było go odciągnąć by pójść do domu. ale jakoś w końcu się udało. Wystarczy wrażeń jak na jeden dzień.

sobota, 30 października 2010

Miłe momenty

Chciałbym napisać tutaj o kilku miłych momentach jakie spotkały mnie w pracy w szkole a także w życiu prywatnym o których jeszcze nie pisałem w poprzednich postach. Po pierwsze uczniowie bardzo doceniają jak człowiek jest miły i docenia ich wysiłek i pomaga przebrnąć przez kolejne długie i czasem dziwne pytanie a także czasem jeszcze bardziej zawiłą odpowiedź. Także jak jest miła atmosfera i ktoś popełni gafę (źle odpowie albo nie bardzo radzi sobie z odpowiedzią) nie ciąży na tej osobie jakiekolwiek piętno. Nawet jak są osoby które naprawdę nic nie potrafią wyprodukować to przy odrobinie śmiechu razem dochodzimy do odpowiedzi. nie potrafię wręcz wymienić wszystkich zabawnych sytuacji jakie wydarzyły się na zajęciach. Wymienię tylko kilka z przeogromnej skarbnicy: nieświadoma zamiana płci np he zamiast she w odpowiedzi, szybkie i bezbłędne przeczytanie z książki zamiast próby własnego sformułowania odpowiedzi, za co mówię "bardzo dobrze" oczywiście z przymrużeniem oka, czasem język mi się plącze gdy jest zdanie (często długie) z wieloma zbitkami trudnych dźwięków; gdy recytuję odpowiedź (zwłaszcza długą ) z pamięci i bez zająknięcia podczas gdy studenci zmagają się z nią z ogromną trudnością; w końcu gdy gwałtownie przyspieszam, gdy zostaje mało czasu do końca lekcji i wtedy pojawiają się wielkie oczy studentów. Często też spotykają mnie podziękowania za lekcje, które prowadziłem w zastępstwie: najpierw grupę lekarzy potem grupę ze stage'a 6 (znałem większość osób z tej grupy - szczególnie dziewczyny, z który często rozmawiam na przerwach), która chciała bym był ich nauczycielem na stałe. Czasem też studenci podwożą mnie samochodem gdy mamy zajęcia wieczorem. Aha... byłbym zapomniał. Często też jest zabawnie jak zaczynam mówić po turecku parę słów (czego wymaga książka) by wyjaśnić im znaczenie w ich własnym języku a oni np zapomnieli ich znaczenia wtedy wkraczam do boju i podaję to właśnie tłumaczenie. Na razie tyle w tym post-cie. Wkrótce następny.

wtorek, 26 października 2010

Rozmaitości z życia szkoły

Czasem człowiek może się wkurzyć, czy to na uczniów czy to na działania szkoły w stosunku do nauczycieli. Zacznę od uczniów. Są niektórzy uczniowie, którzy pomimo ciągłych powtórek nie potrafią opanować odpowiedzi. Trzeba za nich odpowiadać. W sumie to nie do kończ ich wina. Metoda Callana wymaga automatycznego odpowiadania, toteż nie można odpowiedzieć po swojemu tylko dokładnie tak jak jest w książce. Ale są tacy którzy nic nie potrafią samodzielnie powiedzieć, trzeba wszystko za nich odpowiadać i poza tym nie mogą opanować tych podstawowych wiadomości. Zobaczymy co będzie na wyższych etapach. Jak na drugim są problemy to nie wyobrażam sobie ich na, powiedzmy, 5-tym czy 6-tym. Jest to też przyczyną, że lekcja się przeciąga i nie zdążam często wszystkiego zrealizować. Przez to opuszczam czytania, dyktanda i robię mniej stron nowego materiału. Z tego powodu jesteśmy z tyle. Weź tu się nie wkurz. Jak na każdej lekcji trzeba zostać czasem 10 min dłużej by coś dokończyć. I ja na tym tracę, bo później wychodzę a na mnie czekają z zamknięciem szkoły; grupa traci bo mniej ćwiczą język (mniej czytań, dyktand i stron NEW Work). No i nieładnie to wygląda na Class Sheet gdzie zamiast 7 są 4 str nowego materiału. Szkołą też ma swoje wybryki: często wzywają mnie (proszą ale bez prawa odmowy bo nikt inny nie może) bym przyszedł wcześniej, żebym zrobił catch-up lub przeprowadził egzamin, lub bym kogoś zastąpił. Ale robią to np godzinę (albo jeszcze krócej) wcześniej, więc rzucam moje plany (szczególnie te związane z posiłkiem przed wyjściem) i szykuję się w pośpiechu do wyjścia. A jak mam wziąć jakieś zajęcia to stawiają mnie przed faktem dokonanym gdy już jestem w szkole. Zdarzyło to mi się już parę razy. "Wiesz co,"mówi Abdullah,"masz ucznia/nową grupę/zastępstwo/trial lesson/catch-up/level definition itp." parę minut przed planowanymi zajęciami. Nie mam więc czasem kiedy pójść do domu po jakąś kurtkę lub by coś zjeść. Czasem jest z godzinę czasu ale nie opłaca mi się wtedy iść do do domu, więc idziemy z Abdullahem do pobliskiej knajpki by coś wrzucić na ząb. Ale często nie mam takiej możliwości. ale dobra informacja: moi współlokatorzy powiedzieli że mogą mi znaleźć jeszcze jedną pracę z lepszą płacą. Pożyjemy, zobaczymy. Raczej trzeba patrzyć z przymrużeniem oka na ich deklaracje.

sobota, 23 października 2010

Sobota - 16.10 - Zakup nowej kart sim

Skoro wziąłem wypłatę mogłem udać się po zakup tureckiej karty sim bo już mnie błagali w szkole o jak najszybsze załatwienie tej sprawy. Po drugie już nie chciałem prosić po raz kolejny mojego współlokatora by był moim tłumaczem. Poszedłem więc do salonu Vodafone (zawsze chciałem mieć kartę w tej sieci) w Forum Çamlık - centrum handlowe, o którym pisałem we wcześniejszych postach. Podchodzę do gościa i mówię, że chcę kupić nową kartę sim. Ten nic. Gościu obok  mi powiedział że tamten nic nie czai po angielsku. W sumie ten też wcale nie lepiej mówił. Zatem on mi tłumaczył hasła w Google Translator a ja tylko potakiwałem, że właśnie o to chodzi. Więc chce ode mnie paszport. Zaskoczył mnie; myślałem, że tylko do rejestracji telefonu nie tureckiego trzeba paszport, a jak później przeczytałem w necie, wszyscy cudzoziemcy przy jakichkolwiek transakcjach, umowach itp. muszą okazać paszport. Tłumaczę, a raczej gestykuluję, że przyjdę później. Tak też uczyniłem, wstąpiwszy do mieszkania by wziąć paszport. Podkusiło mnie także by wziąć Prawo Pobytu (słuszne było moje przeczucie jak się miałem przekonać) i udałem się z tymi dwoma dokumentami i, oczywiście, kasą z powrotem do salonu. Kazali mi wybrać nr, wziąłem pierwszy z brzegu. -Co za różnica?- myślę sobie. Wtedy przydał się Residence Permit bo chcieli adres a tam był on napisany. Dostałem taryfę dla studentów, chociaż już nim nie jestem, ale zbytnio nie protestowałem. Dostałem pisemko z ofertami, taryfami itp i ten mniej kumający po angielsku tłumaczy mi szczegóły oferty, oczywiście po turecku. Ja, rzecz jasna, udaję że wiem co do mnie mówi, chociaż cennik był dość klarownie przedstawiony, toteż można było wywnioskować co się tyczy czego. Kiwałem głową ale rozumiałem trzy po trzy. Tamten drugi gościu powiedział że dopiero około 20 mam włożyć kartę do telefonu, gdyż rejestracja/aktywacja trochę trwa. Odczekałem więc te parę godzin, wkładam kartę, wpisuję pin (obowiązkowo) i patrzę - działa!!! Zatem mogę od tej pory  komunikować się ze szkołą bezproblemowo.

piątek, 22 października 2010

Cała prawda o Elvisie

W końcu udało mi się sfilmować Elvisa i jego popisowy numer. Często tak robi jak chce się bawić albo czegoś chce: oczywiście przeważnie jedzenie jak widzi jak my jemy. Moi współlokatorzy walą go wtedy po łbie. Ja jestem bardziej humanitarny i jem w spokoju jak pies patrzy na mnie tymi swoimi błagającymi ślepiami. Czasem dam mu jakiś kawałek. głownie nitkę lub dwie spaghetti albo trochę parówki. Czasem jak jestem szybki (a Elvis zdezorientowany) uciekam do mojego pokoju i zamykam drzwi na klucz. Ale niestety często skubaniec mnie wyprzedza i już biegnie do mojego pokoju zanim zdążę zamknąć drzwi. Już się nauczył, że po zrobieniu sobie czegoś do jedzenia udaję się do pokoju. Czasem kurczę szczeka jak zwlekam z daniem mu czegoś. Okrąża mnie wtedy z prawej, potem z lewej strony (a nuż mu coś spadnie ze stołu). Czasem pokazuję mu pusty talerz albo pustą dloń a ten już obwąchuje mnie swoim zagluconym nochalem. Ale to nawet śmiesznie wygląda. Nie myślcie sobie że go głodzimy. Wręcz przeciwnie. Dostaje zawsze rano karmę i wodę. Ale jest wybredny, lubi zmiany. W sumie mu się nie dziwię. Ja też nie zniósłbym codziennie tego samego jeść.

środa, 20 października 2010

Piątek 15.10

Kolejna grupa - 4 dziewczynki. Bardzo chcą się uczyć ale ja kto dzieci: są hałaśliwe, odpowiadają chórem i niecierpliwią się a także łatwo się rozpraszają. Nie łatwo nad nimi zapanować, ale dostałem zielone światło by się nie spieszyć i realizować program tak wolno jak chcę. Czasem załamuję ręce bo zaczynają się motać i ja się śmieje i one się śmieją i przez to rozbrajają mi zajęcia. Aż za dużo śmiechu jest na tych zajęciach ale i tak jest sympatycznie bo dzieci jak to dzieci są bardzo wdzięczne za wszystko i się chwalą tym co mają i co umieją. Teraz mam z nimi zajęcia w środy zamiast piątku. W ogóle to przychodzą prosto ze szkoły a do tego w mundurkach i nie wszystkie zawsze mają ubranie by się przebrać.

Odbiór Residence Permit - 14.10

Wstałem (z trudem) rano i udałem się pod ten Burger King. Zajęło mi trochę więcej czasu niż 20 min ale i tak nie musiałem się tak spieszyć. Okazało się, że jeszcze 4 dziewczyny udają się na posterunek by złożyć papiery o Residence Permit, a i tak czekaliśmy na 3 z z nich przez dobrych parę minut. A potem jedna nie miała właściwych dokumentów, a druga zapomniała paszportu. I znowu całą procedura: tłumaczenie, zdjęcia, kolejka, podpisy itp. Zatem musiałem i tak znowu odczekać swoje by tylko odebrać książeczkę, która wygląda tak. Nie było żadnych problemów z przyznaniem tego pozwolenia. Zatem mogę przebywać w Turcji do 6.09.2011 :) Poza tym nie powiedziałem, że zacząłem nowego studenta w środę ale już go nie mam. Był na pierwszych zajęciach ze mną ale od tamtej pory się nie pojawił więc go wykreślono z listy.

13.10 - "Kasa na stół" czyli pierwsza wypłata; kolejny wieczorek zapoznawczy

Po kilkakrotnych pytaniach: "kiedy będą pieniądze" doczekałem się ich wreszcie. Dostałem moje 750 lir jak było ustalone. Mogłem zatem kupić sobie w końcu turecką kartę sim, zrobić większe zakupy bo zostały mi resztki pieniędzy, więc zależało mi na jak najszybszym otrzymaniu zapłaty.

Więcej godzin - nowe grupy

W końcu dostałem nowe grupy - grupę nastolatków ale tym razem starszych niż grupa weekendowa, dzieciaczki (4 dziewczynki) oraz prywatnego ucznia. W postcie tym napisze trochę o tej pierwszej. Nasza znajomość zaczęła się dość dziwnie, bo wg planu miałem z nimi mieć zajęcia we wtorek, natomiast w poniedziałek - drugi nauczyciel. Zatem siedziałem sobie w domciu, śmigałem po Internecie, aż tu nagle widzę jak przyszedł mail od Abdullaha, w którym pisze bym do niego natychmiast zadzwonił. Dzwonię zatem i dowiaduję się że mam zajęcia a grupa czeka. Migiem się przebieram i pędzę do szkoły. Oczywiście grafik się zmienił albo ja coś przeoczyłem i jednak miałem zajęcia w poniedziałek. Zrobiliśmy tego dnia tylko jedną godzinę. Jednak jak się potem dowiedziałem, drugi nauczyciel jednak zaczął z nimi książkę i skończył mniej więcej na tej samej stronie co ja. Czyli grupa miała 2 razy to samo. Jednakże muszę orzec, że ludzie są po prostu świetni: nie spóźniają się, rozumieją co się do nich mówi i nie zwalniają tempa lekcji z powodu problemów, pytań; albo zbyt długiego czytania, pisania i sprawdzania tego co napisali. Mogę zatem stosować normalną metodę Callana z 7 stronami tzw New Work, podwójnymi czytaniami i dyktandami oraz częścią konwersacyjną na koniec lekcji. Raz nawet przerobiłem z nimi 12 stron, co jest trochę za dużo gdyż górny limit to 8,9 str, bardzo dobra grupa może opanować 10. Ale nie było strasznie dużo materiału na tych stronach i uczniowie dawali sobie z nim radę, więc trochę zaszalałem.

wtorek, 19 października 2010

Dżampreza - 09.10.2010

W końcu coś się ciekawego dzieje. Po przyjściu do domu zauważyłem, że było więcej osób niż zwykle. Oczywiście stół zasyfiony jak zwykle, panowie siedzą i wyżerają mój chleb - nic nowego. W sumie najczęściej chleb mi wyżerają chociaż mówią, że mogę korzystać z ich zasobów, ale co tam jest: same przeciery pomidorowe, trochę ryżu, przyprawy i w sumie tyle. Ja kupuję chleb głównie dla siebie żeby mieć do wędliny albo do czegoś innego.  Kupuję też sobie jakieś rzeczy by je ugotować bo niby jest kucharz u nas ale tak naprawdę go nie ma (bo prawie cały czas jest poza domem). Więc mimo ich zapewnień że nie muszę martwić się o jedzenie i nie muszę sam gotować, robię to bo moja praktyka skończyłaby się przed planowanym terminem z powodu mojego nagłego i jakże gwałtownego zejścia śmiertelnego z głodu. No dobra, ach ci Turcy. Tego dnia nakupili jednak warzyw, więc i ja skorzystałem na tym, jak oni moje to ja ich. Coś wisiało w powietrzu jakby to Gandalf powiedział. Także wieczorem usłyszałem ożywione ruchy i głosy w przedpokoju. Nie wiedziałem jeszcze o co biega. Dopiero potem zaczęło się krzątanie w kuchni: skrobanie, siekanie, krojenie, obieranie itp.

W sumie to w końcu mogę pokazać moich współlokatorów (tak,tak to ci z głowami zakreślonymi czerwonym kółkiem). Suleyman to, powiedzmy, nasz kucharz. Ale co on może ugotować jak nie ma żadnych produktów w domu, albo gotuje o nietypowych porach: w nocy, jak ja już po kolacji jestem albo koło południa w weekendy jak jestem w szkole. Często go w ogóle nie ma więc zapewnienie że nie muszę martwić się o jadło bo jest kucharz trochę mnie nie przekonało. No i miałem rację. Sam kupuję produkty (które oni mi czasem wyżerają, głównie chleb) i coś tam sobie pichcę. Czasem proponują wyjście do knajpki koło 12, 1 w nocy, jak jestem jeszcze głodny to idę. W sumie to jem i jem i końca nie widać bo przez ten bułkowaty chleb nie można się porządnie najeść. No i brakuje europejskich przypraw i normalnego polskiego chleba i wędlin.
Ale wracam z powrotem do opisu imprezy. W kuchni przygotowywano zatem produkty, natomiast w pokoju gościnnym (który normalnie wygląda tak)
2 osoby przygotowywały tradycyjną potrawę, która nazywa się çiğ köfte. To są tak naprawdę kuleczki mięsne na ostro z natką pietruszki i przyprawami.
domowe przygotowywania potrawy
Tak wygląda gotowa potrawa, którą serwuje się napekince



Wyjście na balkon, czasem trzeba się przewietrzyć :)
Przygotowania trochę potrwały, ponadto jeszcze przygotowano melon, i kolejną tradycyjną potrawę (chyba nie widać na zdjęciach ale wezmę z Wikipedii) tzw haydari - jogurt z pieprzem, solą, świeżą (!) miętą i czosnkiem (tak w skrócie). Pycha!
Nasze panny
 
Po żmudnych przygotowaniach i degustacji polskiej czekolady (oczywiście wszystkim smakowało. Wiadomo - Wedel) zaczęło się party. Powstały dwa kółeczka - religijni muzułmanie (czytaj niepijący chociaż popijali troszkę wina co niektórzy) - głównie dziewczyny i normalni (czyli pijący) - sami faceci. Ja oczywiście zasiadłem w tym ostatnim. :-D Popijaliśmy narodowy turecki trunek - Raki. Ma on bardzo anyżkowy smak, a tradycyjnie pije go się rozrabiając pół na pół z wodą (to w sumie 45%) i dodając kostki lodu. W sumie nie czuje się w ogóle że się pije, lecz po paru szklaneczkach doświadcza się, że Ziemia naprawdę się kręci a przyciąganie ziemskie zmienia się z 1 na 2g. No ale było całkiem sympatycznie - porobiliśmy zdjęcia, pogadaliśmy o trunkach w Polsce, o dziewczynach itp. jak to faceci. Słuchaliśmy też muzyki - tureckiej oczywiście. Turcy mają obsesję na punkcie dumy narodowej -szczególnie wyrażają to słuchając swojej muzyki. O północy większość (głównie dziewczyny) zbierała się do domów a my zaczęliśmy znosić wszystko do kuchni. Aha, zapomniałem dodać że nie dlatego rozmawiałem z facetami bo męska solidarność albo coś w tym stylu. Po prostu tylko oni mówili po angielsku :) Domyślacie się pewnie, że nie miałem problemów z zaśnięciem tej nocy, mimo tego że przyszli do mnie spać Suleyman i ktoś jeszcze      (ale nie przyjrzałem się dokładnie kto) oraz że miałem na 10 do pracy następnego dnia. Oczywiście nie mogło zabraknąć Elvisa, który oczywiście wszystko i wszystkich obwąchiwał i trzeba było zamykać drzwi by nam nie wyjadł wszystkiego i nie kręcił się pod stołem.
Elvis oczywiście lubi włazić wszędzie i obwąchiwać wszystko
Elvis i jego zabawy z dziewczynami
Elvis uwielbia włazić między nogi i obwąchiwać wiadomo co
....i oczywiście dymać nogi na prawo i lewo
W sumie wszyscy w komplecie, oprócz robiącego zdjęcie ale jego widać jak przygotowuje köfte.

Bardzo podobne zdjęcie, a w środku Ayran w butelce (jogurt z wodą), który smakuje jak nasze zsiadłe mleko. Turcy piją go nagminnie do wszelakich posiłków, natomiast cudzoziemcy - Colę, Fantę, Sprite itp.

Powyżej natomiast widzicie Ahmeda. To bardzo specyficzna postać. Pracuje on w lokalu, gdzie często stołują się moi współlokatorzy. Prawie codziennie po pracy (około 2,3 rano) przychodzi do nas spać na kanapie albo w salonie albo w kuchni i zawsze przychodzą po niego z pracy kolo 12 i są problemy z jego dobudzeniem. Ale to nie mój problem. Zawsze pije sporo u nas (widać po paru buteleczkach i/lub puszeczkach Efesu - jednego z dwóch rodzajów piwa tureckiego.



Ahmed i jego przeróżne dziwne zabawy, nie widzieliście jak próbuje całować Suleymana i Sercana. 





















niedziela, 17 października 2010

Miesiąc w Turcji mija - czas ubiegać się o prawo pobytu.

Po pierwszym mailu z prośbą o pomoc w ubieganiu się o prawo pobytu, który został wysłany i zapomniany, wysłałem drugi z "uprzejmą" prośbą o dopełnienie formalności, gdyż został chyba dzień czy dwa do upłynięcia ustawowego miesiąca w którym trzeba ubiegać się o prawo pobytu gdyż potem mogą być problemy z jego uzyskaniem. Dowiedziałem się więc, że zostaną wysłane dokumenty do szkoły, razem z wytycznymi co trzeba dołączyć. Zatem: paszport i kopia strony ze zdjęciem i wizy, odręczne pismo do władz, że ubiegam się o prawo pobytu (oczywiście napisane przez aiesecera), 7 zdjęć (argh!!!), których oczywiście nie miałem, pismo ze szkoły z paroma danymi, oraz AN szkoły. Dodatkowo jeszcze miałem (o zgrozo) wziąć 160 lir. Patrzę do mojego portfela a tam zaledwie 6 lir. Zatem trzeba było śmigać następnego dnia do banku i wymienić moje kochane funciaki. Miałem być na 12 - 13 w szkole. Tam miałem się spotkać z aiesecerem (tak, tym który mnie odebrał 1szego dnia i potem zaprowadził do pracy) by potem pojechać na komisariat. Oczywiście przyszedł grubo po 13 a nie czy nie wręcz koło 13.30. Oczywiście pogadał z Abdullahem Sekretarzem, wypił wodę i poszliśmy.... do centrum handlowego bo tam mieliśmy jeszcze zajść po Tajwankę, która też się wybierała na komisariat by złożyć papiery. Trochę nam to zajęło bo jeszcze mój "opiekun," który w ogóle nazywa się Cavit (Dżawit się wymawia), spotkał jakąś swoja kuzynkę i trochę pogadali ale zaraz ruszyliśmy, zgarnęliśmy dziewczynę i do dolmusu (duolmusz mniej więcej się wymawia, nie mam tureckich znaków - dwie kropki nad o jak w niemieckim i ogonek przy s jak w rumuńskim albo chociażby francuskim). Oczywiście jak się dowiedzieliśmy trzeba jeszcze przetłumaczyć notarialnie AN bo tylko takie uznaje policja, natomiast logo aieseca i pieczątka firmy jest bez żadnego znaczenia. No i oczywiście koszty - tym razem 25 TL. Potem jeszcze zdjęcia - kolejne 8 TL, potem jeszcze musiał ten Cavit napisać pisma ręcznie z naszymi adresami w kraju i w Turcji z jego i naszymi podpisami. No i w końcu na komisariat. Oczekaliśmy się trochę bo każdy smerf nas olewał. Najpierw Turcy, potem dopiero my. No ale złożyliśmy papiery, kilka podpisów na jeszcze innych kwitkach, zapłaciliśmy 135 lir i to by było na tyle. Za parę dni dokument miał być gotowy. No cóż, głodny (bo jadłem tylko śniadanie) wsiadłem w dolmus i dotarłem koło 17 do domu.

Krótki post na 01.10.2010

Właściwie chcę napisać tylko o jednym: poprzedniego dnia czyli w czwartek powiedziano mi, żebym przyszedł na 10 następnego dnia by obserwować zajęcia z prywatnym uczniem. Przyszedłem oczywiście, chociaż akurat wtedy nie czułem się za dobrze, by dowiedzieć się że zajęcia te zostały odwołane. Ja to mam szczęście :)

29.09 - zajęcia, których nie było

Nieźle mnie załatwiła szkoła tego dnia. Na grafiku jeszcze w poniedziałek widniało moje nazwisko na środowe zajęcia. A co się okazało gdy przyszedłem wieczorem (bo miałem mieć na 19.30)? Że przez te dwa dni plan się zmienił i jednak nie mam zajęć w ten dzień. Obserwowałem tylko zajęcia jednej z moich grup. Te 2 pierwsze tygodnie były dość męczące dla mnie: sporo nowości, troszkę stresu podczas początkowych lekcji i dodatkowe czynności, które mi zlecono. Do tych ostatnich należało prowadzenie próbnej lekcji, wykonanie tzw. "level definition" czyli zadawanie serii pytań wziętych z książki posortowanych od Stage'a 1 w górę, oczywiście z rosnącym stopniem trudności. Służą one w celu określenia do jakiej grupy dana osoba powinna dołączyć. Miałem tych osób z 6, 7 czy nawet jeszcze wiecej; zatem jak przyszedłem o 10 tak wyszedłem około 16. Czasem też prowadziłem tzw "catch-up" czyli zajęcia dla osób które chcą dołączyć do jakiejś grupy ale muszą nadrobić materiał, który już został przerobiony. Czasem robiłem powtórkę stage'a dla osób które oblały egzamin, rzadko to się zdarza na pierwszych stage'ach ale raz mi się zdarzyło że gościu oblał exam z stage'a 1. No ale bywa i tak. Oczywiście jak się domyślacie po każdym stage'u jest egzamin, który powinien trwać ok. 40 min :część 1 - 40 yes/no questions (uczniowie muszą tylko wpisać yes albo no), cześć 2 - 40 słów które uczniowie tłumaczą na swój język (w moim przypadku turecki) i ostatnia część - dyktando (krótki tekst który uczniowie mają napisać a który dyktowany jest przez nauczyciela). Oczywiście nie można uniknąć ściągania mimo próśb i gróźb. Ale sami robią sobie krzywdę, gdyż na wyższych etapach albo jak im sie zdarzy potrzebować języka w życiu to nie będą umieli nic powiedzieć. Tak jak idzie się do sklepu albo urzędu a tam nie dogadasz sie z nikim po angielsku. Niekiedy ktoś wydusi z siebie parę słów ale na dłuższa metę lepiej mieć Turka pod ręką. Ja np w sklepie czasem używałem gestów używając metody Callan'a zresztą :) - To chcę... wskazując palcem albo większy kawałek... rozsuwając dłonie od siebie. Dobrze że w hipermarketach jest kasa fiskalna z wyśletloną ceną, ale np na jakimś tam rynku, bazarze, czy gdzie nas tam nogi poniosą nie zawsze jest i trzeba sobie jakoś radzić. Zawsze dobrze jest dać więcej gdyż zawsze dostaniemy resztę jakby co. W sumie na zajęciach nie było póżniej żadnych nowości (do pewnego czasu) zatem skupię się raczej w nastepnych postach na życiu prywatnym...

sobota, 16 października 2010

Po weekendzie - poniedziałek 27.09

To był dość dziwny dzień. Zajęcia miałem na 19.30 ale zawsze jestem z pół godziny wcześniej by przejrzeć książkę i przygotować się na spokojnie gdyż czasem są takie pytania w książce że na trzeźwo nie zdzierżysz ich (oczywiście w przenośni). Odpowiedzi też wymagają sporo wysiłku od studentów. Np jest pytanie: What is the difference between tall and short and high and low? Odpowiedź jest natomiast na 2 linijki w książce. I zawsze widać po twarzach uczniów: tylko nie ja, proszę. Poza tym metoda wymaga odpowiedzi identycznej z tą zamieszczoną w książce, pomimo tego że uczeń może dobrze odpowiedzieć tylko że swoimi słowami. Ale wracając do tego poniedziałku.... W grafiku jeszcze w niedzielę widniał wpis stage 1A. Zatem zacząłem przeglądać książkę stage 1. Natomiast za chwilę dowiedziałem się że mam zajęcia z grupą stage 3. Trochę mnie to zaskoczyło, gdyż nie znałem książki z tego poziomu, poza tym pytania i odpowiedzi są jeszcze dłuższe niż na stage'u 1 i 2. -Na głęboką wodę mnie skurczybyki rzucili- myślę sobie -ale jakoś trzeba działać. Do przodu, do przodu - cytując klasyka futbolu Krzynka. Jakoś przebrnąłem przez 1 godzinę, potem dowiedziałem się że jednak mam wziąć stage 1 na drugą godzinę. Nieporozumienie, tak miało być, chcieli mnie sprawdzić - nie było mi dane poznać prawdziwej przyczyny. Ale już nie miałem więcej stage'a 3, tylko same 1, ku mojej uciesze. To też fajna grupa - jeden gościu nie zawsze wszystko czai ale śmieje się mimo to od ucha do ucha. No i jednak ten dzień skończył się całkiem dobrze mimo szoku spowodowanego nagłą zmianą  stage'u.

Weekend - 25 - 26.09

W weekend dostałem grupę nastolatków - bardzo fajna grupa i świetnie mi się z nimi pracuje. Chociaż 3 gości często rozmawia i oczywiście gdy zadaję pytanie jako odpowiedź słyszę jakże wymowną onomatopeję eee?! Jednakże panuje miła i luźna atmosfera, mogę być mniej formalny w porównaniu z dorosłymi, którzy jednak oceniają bardziej krytycznie nauczyciela. Ale pierwsze zajęcia minęły bardzo fajnie; było sporo śmiechu i prób pogaduszek: ja po angielsku, oni po turecku; rezultat do przewidzenia. W soboty miałem 2 h natomiast w niedziele 4 plus o,s przerwy o 12. Zatem byłem trochę zmęczony gdy wracałem do domu.

środa, 13 października 2010

24.09 - Zaczynam prawdziwą pracę

Szkolenie się skończyło, zatem trzeba było zacząć prawdziwą pracę. Nie wiedziałem czy mam od razu zgłosić się do szkoły czyli w piątek 24.09 czy też dopiero od następnego tyg. Napisałem zatem wiadomość na firmowy email by dowiedzieć się co mam robić. Nie uzyskawszy jednak odpowiedzi udałem się na 9, gdyż taka godzina widniała w job description. Oczekałem się z godzinę, ponieważ, jak się za chwilę miałem dowiedzieć, szkoła czynna jest od 10 a nie od 9. Już miałem się zbierać kiedy to przyszedł sekretarz Abdullah i otworzył szkołę. Wkrótce poznałem Zeynap - można powiedzieć zarządzająca szkołą a także nauczycielka w tejże szkole - Turczynka, lecz urodzona w Niemczech; a także Alicję - Polkę, która także uczy tutaj już od paru miesięcy. Następnie obserwowałem lekcję z prywatnym studentem prowadzoną przez Zeynep. Po skończonej lekcji powiedziano mi że mam poprowadzić moją pierwszą lekcję o 19.30 - 21.30. Po pierwsze byli to pracownicy firmy, która wysłała ich na takie szkolenie, a po drugie było z 10 czy 11 osób tak że otaczali mnie dookoła. Przyszedłem oczywiście wcześniej gdyż nie znałem jeszcze całej książki i musiałem przejrzeć ją żeby móc jakoś prowadzić zajęcia oraz żeby nie zwalniać tempa lekcji z powodu ciągłego zaglądania do skryptu. W sali było gorąco a pulpit musiałem ustawić tak żeby wszyscy widzieli obrazki (zdjęcia z sali poniżej). Było mało powietrza a do tego jeszcze nie mogliśmy ustawić klimatyzacji więc trochę się pociłem zarówno z nerwów jak i z oczywistej przyczyny jaką był zaduch w sali. Ale lekcja jakoś poszła. Ponieważ była to moja pierwsza nie wypadła tak jak sobie zaplanowałem ale nastepne bedą juz o wiele lepsze i będę podchodził z wiekszą swobodą do mojej pracy, czego rezultatem bedzie humor i miła atmosfera na zajeciach i większa płynność w prowadzeniu lekcji.

Tzw. "charty" na których demonstrujemy niektóre słowa



Widok na salę i książka nauczyciela na pulpicie


sobota, 9 października 2010

13.09 - 1szy dzień w pracy i szkolenie w Izmirze 14.09 - 23.09

No dobra dowiedziałem się, że około 13 mam zostać zaprowadzony do pracy. Jak się później okazało potrzebuję około 15 min piechotą by się tam dostać, przechodząc obok małego lasku i stadionu piłkarskiego, za którym znajduje się szkoła, w której uczę (zdjęcia na dole). Oczywiście mój "przewodnik" się spóźnił, jak to Turek , oni dość dziwnie traktują stosunek do czasu, pracy i nauki. Potrafią oni np spóźnić się godzinę na spotkanie, a potem gdy człowiek czeka okazuje się że jednak spotkania nie będzie i można się rozejść. Dlatego trening w Izmirze trwał 10 dni a mógł bez problemu trwać połowę tego czasu, no max tydzień, gdyż np w dniu w którym przyjechałem do Izmiru nie było szkolenia a później mieliśmy piątek i weekend wolne. Ale miałem pisać o 1szym dniu pracy. Po dotarciu na miejsce i po wymianie grzeczności, mój "opiekun"sobie poszedł a ja zostałem z, powiedzmy, sekretarzem szkoły. Trochę się oczekałem gdyż dopiero po paru godzinach, głodny i znudzony, dowiedziałem się, że dopiero następnego dnia jadę do Izmiru. No ale zostałem oprowadzony po szkole, w sumie to 6 sal (3 na podpiwniczeniu i 3 na górnym piętrze) + biuro i mała kantynka, ale jest tam bardzo mila atmosfera :) W końcu udaliśmy się kupić bilet na autobus: 14.09, godz. 9 ale miałem być już o 8 na przystanku. Po dostaniu się do domu, a było to około 21 bo wszyscy lokatorzy sobie wyszli, a okazało się że nie wziąłem kluczy,  czas był na spakowanie się. Miałem do wyboru: albo tachać torbę podróżną albo wziąć mini torbę ale w tej drugiej było ograniczone miejsce. Jednak jakbym szedł na szkolenie: z wielką torbą? Zatem wybrałem małą torbę ale musiałem zrezygnować z aparatu i dodatkowych ubrań. W sumie to lipa bo tylko ja musiałem dojechać, natomiast pozostałe 3 osoby na stałe przebywały w Izmirze. Żałuję że nie udało mi się wcisnąć aparatu, ewentualnie mogłem na szyję sobie zawiesić albo przypiąć do spodni ale było minęło, chociaż urok tego nadmorskiego miasta św. Mikołaja jest unikalny i nie zapomniany. -  No to super- myślę sobie - fajny dzień się zaczyna, poranny wiaterek, słoneczko troszkę przygrzewa ale na razie nie  jest upalnie. Czekam i czekam a autobusu jak nie było tak nie ma. Minęła godzina to myślę sobie: "Nie może być. Idę do szkoły dowiedzieć się o co chodzi." Facet w szkole się zdziwił na wieść że autobus nie przejechał ale poszliśmy kupić nowy bilet na 12 tym razem. Na szczęście autobus odjeżdżał z miejsca w którym kupowaliśmy bilet. Jak się dowiedziałem to tylko tzw serwis bus, który dowozi pasażerów na dworzec autobusowy. Dostałem kartkę z dwoma zdaniami, które miałem powiedzieć 1.w Denizli : czy tu jest odjazd autobusu do Izmiru i 2.Gdzie jest siedziba sieci Pamukkale (nazwa sieci z którą podróżowałem) bo tam miał po mnie wyjść gościu z oddziału firmy z Izmiru. Droga 220 km minęła w miarę miło: 3,15 h dość szybko, bo drogi rewelacyjne, w Polsce to by było 2x tyle czasu. Natomiast w tureckich autobusach jest katering: napoje zimne, gorące, lody, ciasto albo mini precelki. Ponadto, jest usługa audio wideo : można posłuchać muzyki bądź pooglądać zdjęcia, filmy lub nawet telewizję. Nie to co u nas w Polandzie. Po wyjściu z autokaru odczekałem swoje, ale w końcu facet się zjawił. Jak się później dowiedziałem, potrafił on powiedzieć tylko jedno czy dwa zdania po angielsku ale jakoś poszło. Poszliśmy do taksówki, która była tzw zbiorową. W niektórych krajach jest tak że kierowca bierze kilku pasażerów jeżeli jest miejsce w samochodzie i tak było w moim przypadku. Wyjeżdżałem w upalny poranek a zajechałem w jeszcze bardziej gorące popołudnie. Dodać należy jeszcze rozgrzany samochód i ludzi w nim ściśniętych. Ale dojechaliśmy do biura, które mieściło się nad Zatoką Izmirską przy nadbrzeżu. W ogóle piękny widok: morze, promy, zabudowania po drugiej stronie , także budynki na wzgórzach dookoła miasta. Do tego wszędzie palmy...... i policja. Oczywiście wszędzie pomniki dowódców rewolucji a także podobizny i cytaty z Ataturka - "ojca" narodu. No ale spotkałem się z szefem a potem z gościem odpowiedzialnym za szkolenie (którym okazał się facet z którym miałem job interview) i, dowiedziawszy się że trening dopiero zacznie się następnego dnia, udaliśmy się do miejsca w którym miałem nocować. Okazało się nim być jedno z biur firmy, ale wyposażone w łóżko, łazienkę i kuchnię. Tak czy inaczej miałem z 20 - 30 min od mojego lokum do "miejsca nauki'. Pierwszego dnia była teoria a przez następne dni szkolenie w sumie było podobne: praktyka. Oczywiście obie osoby szkolące nas się spóźniały codziennie. Tak naprawdę to mieliśmy z 2 - 2,5 h szkolenia, potem lunch o 13 (zawsze) a potem wracaliśmy na ciąg dalszy szkolenia które trwało jeszcze max 2 h. Czasem też się okazywało że mimo że czekaliśmy po posiłku na przyjście prowadzących szkolenie, dowiadywaliśmy się (czasem po 1h lub później) że możemy się już rozejść do domów. Zresztą i tak 3 dni mieliśmy wolne, kiedy to trochę pokręciłem się po mieście: zobaczyłem antyczną Agorę, kościół gdzie odprawia się msze po łacinie, bazar (ale to z Turczynkami uczestniczącymi także w szkoleniu) gdzie popijaliśmy turecką kawę i słuchaliśmy tradycyjnych pieśni wykonywanych przez ulicznych grajków. Pełno tu jest kramów, ulicznych sprzedawców tzw cumru (bułka z serem, warzywami i ostrą zieloną papryczką), gevrek'ów (obwarzanków posypanych sezamem), cok kofte (różne warzywa i chyba trochę mięcha zawinięte w naleśniczek turecki) a czasem także omułków z cytryną. Oczywiście także pełno kawiarenek, restauracji, barów," kebabowni" których właściciele albo pracownicy od wejscia zapraszają gości by zjeść u nich, używają także całej angielszczyzny jaką znają by się porozumieć z cudzociemcami, lub używają gestów, w kazdym razie skutecznie. To się nazywa dbanie o klienta, a jak się powie parę słów po turecku to są wniebowzięci. Policja jest za to wszędzie ale nie tak jak u nas że albo cię oleje albo spiepsza przed chuliganami, to tutaj całymi chmarami się pojawia i jest jak najlepszy przyjaciel: pomoże i interweniuje jak potrzeba. Oczywiście policja cieszy się uznaniem, czego nie zawsze można powiedzieć o naszych policjantach. Jeśli chodzi o szkolenie to ja najwięcej ćwiczyłem gdyż musiałem szybko wracać do Denizli bo uczniowie czekali. Zatem w czwartek tj. 23.09 miałem lekcję pokazową przed szefem i potem, gdy dowiedziałem się że wypadłem w porządku, zostałem wsadzony w autobus (znowu jechaliśmy zatłoczoną taksówką) i dotarłem koło 19 do Denizli. Zostałem zapewniony, że ktoś po mnie wyjdzie ale przez godzinę nikt się zjawił, więc zmuszony byłem pojechać taksówką. Zmęczony po podróży w końcu dotarłem do domu.....

Stadion piłkarski gdzie trenują dziecięce
drużyny a także amatorsko dorośli

 
Lasek/park w pobliżu szkoły




A to jest właśnie szkoła, w której uczę


środa, 6 października 2010

08.09.2010 - 12.09.2010

 Obudziłem się następnego dnia z poczuciem niewiedzy co mam robić. Poza tym nie spałem zbyt dobrze tej nocy. Moi współlokatorzy prowadza nocny tryb życia: siedzą do rana oglądając TV lub słuchając muzyki a potem śpią do 13. Ponadto pies przyszedł do mnie spać mimo że drzwi były prawie zamknięte, skubana bestia, nazywamy go "synem szatana" bo potrafi czasem zaszaleć. Od następnej nocy, jak wspomniałem w innym wpisie, zamykałem dzwi na klucz bo inaczej nie daje się ich zamknąć. Mimo że "digressions are sunshine" jak powtarzał za Lawrence'm Sterne'm mój profesor od literatury angielskiej, do rzeczy Pawle. Dowiedziałęm się jakie jest hasło do wifi i od razu sprawdziłem pocztę. Okazało się, że zaczyna się Ramazan Bayrami, czyli świeta na zakończenie świętego miesiąca wg kalendarza muzułmańskiego, które co roku wypadają w innym okresie. Co za tym idzie, to fakt, że mam luz do następnego tygodnia. Gorzej z jadłem, gdyż w okresie swiąt nie można nic zjeść do zachodu słońca. A ja, chociaż na takiego nie wyglądam, to lubie sobie zjeść. Jednakże, z szacunku dla miejscowych obyczajów, powstzymalem, się od jedzenia do zmroku. Ale i tak nie bylo żarcia, to co z tego że nie jem przed zmrokiem jak po zmroku i tak nie ma nic w lodówce. Ziomale gdzieś wybyli na cały dzień a wrocili nad ranem i tak przez do soboty czy niedzieli. Jednak ktoregoś dnia poszliśmy do centrum handlowego na zakupy, więc wiedziałęm gdzie moge się zaopatrzyć w strawę. Super, kupiłem jakąś tam wedline, nie wiem co to było ale w smaku dobre i coś tam jeszcze. Byłoby super gdyby jeszcze nie zabrakło chleba.... Co z tego że miałem wędlinę jak nie miałem jej z czym zjeść :( W sumie trochę nudno było przez tych kilka dni. Nie zabardzo znałem jeszcze okolice to się za bardo nie wypuszczałem w teren. W ogóle to bardzo glośno jest na ulicach: samochody ciagle trąbią, kierowcy jeżdżą wg indiwidualnego kodeksu drogowego, przynajmniej ulice są dobrej jakości. W sumie to bardzo ładne miasteczko, spokojniesze i nie tak zatłoczone jak np Izmir, ale o tym mieście nastepny post. Można zobaczyć "próbki" z Denizli na zdjęciach poniżej
  


Mój pokój






Nasz przedpokój


Nasza kuchnia 1

Nasza kuchnia 2

Nasz grill na balkonie

Nasza łazienka


Widok z mojego pokoju
(biały budynek - stylowe disco)


Obok mojej siedziby, widok na góry

Droga do pracy -  ciekawe rondo i typowe osiedle
Góry 2




Góry 3

Park jakich wiele w Denizli



Góry kolejny widok


Typowa szkoła turecka



Pobliski meczet, śpiewy muezzina
codziennie docierają do moich uszu
Kolejne rondo, dużo zieleni, i zero śmieci, nie to co u nas