Google Website Translator Gadget

wtorek, 28 września 2010

Dzień 1 - 07.09.2010

Lot miałem o 13.05, więc musiałem jechać z samego rana do Warszawy by zdążyć. Pierwszy raz leciałem samolotem, toteż było to dla mnie małe wyzwanie by połapać się we wszystkim gdzie najpierw trzeba się udać, jak wygląda odprawa itp. Jednakże uważam się za łebskiego faceta, więc po drobnych przejściowych problemach z orientacją w terenie, nadałem bagaż i skierowałem się do check-in desku. Bałem się, że mój bagaż może nie przejść przez dziurę ale okazało się że mógłbym wziąć 2 x większy i tak by się zmieścił. Ciekawe jest też to że najwięcej artykułów w sklepie wolnocłowym to alkohole, słodycze, perfumy i dziadowskie duperele związane z Polską (do tego drogie) a nie było np. zwykłej wody. Ale cóż, mimo że straszono mnie by być min 40 minut przed odlotem to odprawa i tak zaczęła się 15 czy 20 min przed odlotem. Start i tak był opóźniony z powodu jakichś tam regulacji z Brukseli, ale mniejsza o to. Ciekawe natomiast było to, że opuszczałem Polskę przy temperaturze ok 12 - 14 st i w deszczu, a w Turcji natomiast przywitało mnie parne powietrze o temperaturze ok 26 st i słoneczna pogoda. Musiałem nieźle naginać, gdyż z powodu opóźnienia LOT-u miałem trochę mało czasu by zdążyć na następny samolot a musiałem przejść na drugi terminal. Na szczęście oznaczenia na lotnisku w Stambule są świetnie rozmieszczone i napisane dodatkowo po angielsku, więc nawet idiota rozumujący co nieco w tym języku połapałby się gdzie trzeba się udać. Bagaż nadałem bezpośrednio do Denizli więc nie musiałem się o martwić o odbiór i ponowne nadanie. Oczywiście musiałem okazać wizę: były oddzielne punkty dla Turków i obcych: wiadomo, że tych pierwszych było więcej z powodu tego że z połączeń lokalnych korzystają przeważnie tubylcy. Celnik zeskanował mnie wzrokiem from head to toe i z powrotem, walnął pieczątkę (oczywiście, jak to urzędnik, odwrotnie) i udałem się dalej szukać odpowiedniej bramki. Zdążyłem w sam raz bo serwis bus dowożący do samolotu już miał odjeżdżać. Oczywiście linie tureckie to inny standard niż nasze: wideo instruktażowe zamiast demonstracji przez członków załogi, zdecydowanie więcej jedzenia (oczywiście sałatka, ktorej jednym ze składników byl bakłażan (yak!) - "narodowe" warzywo Turków. Jednak nasze stewardessy mówia co nie co po angielsku, natomiast tureckie coś nie bardzo, mimo iż użyłem całej angielskiej flegmy na jaką mnie było stać w danym momencie, nie mogłem się dogadać. Dopiero dziewczę siedzące obok mnie uświadomiło mnie o co chodzi stewardessie: złożyć stolik. No to wylądowałem w tym Denizli; gdy wyjżałem przez okno jakoś dziwnie miasto to przypominało mi Afganistan jakiś: góry i płaski piaszczysty teren. HMMM..... No dobra, czas na odbiór bagażu. Czekam, czekam, wszyscy odebrali swoje walizy a mojej coś nie widać. -Pięknie, pomyślałem sobie. Gościu z obsługi pyta się mnie łamanym angielskim skąd bagaż został nadany. - Z Polski, mówię. I właśnie w tym momencie walizka wyjechała. Ufff... Odetchnąłęm z ulgą. Na lotnisku cicho wszędzie, głucho wszędzie. NO ale patrzę jest autobus. Pytam sie czy jest on do Cinar (centrum). Kierowca potwierdza. Podobno autobus mial być darmowy ale niestety zabuliłem 11 lir. Na szczęście "konduktor" zapytal czy przypadkiem nie jestem na wymianie z AIESECa i po wysadzeniu mnie w centrum zadzwonił do biura i powiedział że za 5 min ktoś się zjawi. Zdaje mi się że minęło więcej niż 5 min ale to szczegół nieistotny. Rzeczywiście ktoś się zjawił i  kawałek musieliśmy podejść na kolejny autobus, który zawiózł mnie do mieszkania. Drzwi otworzył nam jeden gościu, Turek jak się za chwilę miałem dowiedzieć. Przywitał mnie też pies (którego zdjęcia widać poniżej), który, jak mi powiedziano chce się bawić, ale ja wiedziałem co to za zabawa. Naturalnie chciał wydymać mi nogę, toteż musiałem się nieźle pogimnastykować by go strząchnąć.  Oczywiście trochę mi zeszło rozpakowywanie się, gdyż pies po koleji chciał dobrać się do mojej poduszki i spodni, które niebacznie powiesiłem na krześle. No ale po jakiejś godzinie czy dwóch piesio się uspokoił. Jednakże w nocy nie dawał mi za bardzo spać: przychodził mi do łóżka, a nawet wyślinił mi kant poduszki. Zatem od następnej nocy zamykałem drzwi od pokoju (musiałęm na klucz bo nie dały się normalnie zamknąć - musiałem docisnąć i przekrecić klucz w zamku). Nie wiedziałem w sumie co mnie czeka następnego dnia więc wysłałem maila do LC w Denizli co mam robić. Dopiero następnego dnia dowiedziałem się, że z powodu świąt dopiero w poniedziałek, tj. 13.09 mam zostać doprowadzony do firmy. Aha, zjadłem też 1szy turecki posiłek tego dnia ( właściwie nocy) - zdaje mi się że to była jedna z wielu wersji pide - coś jak turecka wersja pizzy. Tak w ogóle to mieszkanie w porządku, tylko nie ma sitka w prysznicu więc woda chlapie we wszystkie strony i trzeba włączać piecyk z 0,5 h przed ewentualnym prysznicem bo woda musi się zagrzać. Rozpisałem się trochę więc tym wodnym akcentem kończę tego posta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz